Następnego dnia od samego wschodu słońca Romanie mozolnie wspinała się w górę zbocza. Nie zależało jej, kompletnie, ale i tak nie miała jak wrócić do watahy. Pozostała tylko jedna ścieżka. Do przodu.
Po kłótni z Ignisem została zupełnie sama, niczym jedno, wytrwałe drzewo podczas pożaru lasu. I czuła się tak samo samotnie. Jałowe krzaki porastające górską glebę nie wykazywały żadnych znaków życia. Dookoła panowała szarość, świetnie odzwierciedlając emocje wadery. Wiatr śpiewał wśród gałęzi, wystukując smętną pieśń o rzekomej Upadłej Alfie. Wszystko inne zupełnie milczało, wciąż opłakując martwą watahę.
Droga na szczyt niesamowicie się dłużyła. Dopiero po kilku godzinach, gdy słońce prawie sięgało południa, Roma poczuła chłód wdzierający się pod sierść. Odwróciła głowę, by zobaczyć, jak daleko zaszła. Widok pod jej łapami znacznie przekraczał oczekiwania. Widziała całą Wyjącą Puszczę, którą udało jej się przejść dzięki negatywnym emocjom względem Ignisa. Rozpoznała pozostałości dymu ze zniszczonej ludzkiej wioski, gdzie spotkała sforę domowych psów. Dostrzegła leniwe błyskanie wód Wolnego Jeziora, co nawet z tej odległości przyprawiało o niepokój, w zwązku ze wspomnieniami z tamtego miejsca. A gdzieś tam, w oddali, znajdowała się Dolina Burz, inaczej zwana domem.
Stanowiło to ostatnie pożegnanie z Watahą Wilków Burzy. Romanie już nie była w stanie tam wrócić, nawet widząc stąd całą drogę. Kontynuowała więc wspinaczkę na szczyt, tylko po to, by zejść po drugiej stronie.
Nie działo się nic ciekawego, dopóki wilczyca nie była wysoko w strefie śniegu, a słońce powoli chowało się za horyzontem. Było niewiarygodnie zimno, aż sierść stawała dęba, Świeży śnieg chrupał pod łapami i wciskał się między palce. Wadera cała się trzęsła i szczękała zębami z powodu wyziębienia.
Jednak wszystko stało się dziesięć razy gorsze, gdy śnieg niespodziewanie zaczął uciekać spod łap Romy. I to prawie całe zbocze. Wilczyca w mgnieniu oka zrozumiała, co się dzieje. Właśnie rozpoczęła lawinę.
Panicznie próbowała uciec przed katastrofą, ale łapy zapadały się w ruchomym śniegu. Po chwili straciła równowagę i przewróciła się na plecy. Staczała się wraz z lawiną, cała oblepiona grubą warstwą śniegu. Czuła cały chłód, zimno, wszystko ją od tego bolało. Powoli rejestrowała, że biały puch pochłania ją coraz głębiej, miała coraz mniej powietrza. Przebierała łapami, próbując odzyskać równowagę i wydostać się na zewnątrz, po chociaż jeden oddech. Jednak nagle, po nieudanych wielu próbach, otumaniona oraz obolała, przestała czuć potrzebę walki. Bez powodu poddała się żywiołowi, dając się wciągnąć na samo dno lawiny. Już ją nie obchodziło, czy przeżyje. Świat zmienił się w czarną, hałaśliwą, burzliwą pustkę, która obracała nią jak ludzkie dziecko zepsutym bączkiem.
Po nieokreślonym czasie wszystko ucichło. Nie było dźwięków, nie było światła, nie było ruchu. Nie było powietrza. Roma powoli zaczynała się dusić, mimo to nie ruszała się, całkowicie gotowa na śmierć. Naprawdę szczerze jej nie zależało.
Już miała stracić dobrowolnie przytomność, gdy poczuła lodowate ścieki na grzbiecie, a nad sobą usłyszała skwierczenie śniegu. Topniejący śnieg ją pobudził i zaczęła pomimo woli wiercić się i kopać. Gdziekolwiek, byleby w górę.
Śnieg coraz szybciej tracił na wadze, a wadera coraz mocniej zaczynała kopać. W końcu śnieg nad nią puścił i zdołała z triumfalnym, głębokim wdechem wygrzebać się na zewnątrz. Mroczyło ją przed oczami, płuca boleśnie domagały się powietrza, a mięśnie całego ciała odmówiły buntowniczo posłuszeństwa. Wadera zmusiła się do spojrzenia na swojego wybawcę.
Na początku go nie rozpoznała. Miał ciemnogranatowe, sterczące futro. Z głowy, jednego barku i pleców wystawały długie, czerwono-różowe, świecące delikatnie wyrostki przypominające długą sierść. Oczy wilka były czerwone, otaczały je białe plamy. Na łapach dostrzegła świecące kryształy oraz białe plamki.
Gdy spojrzała na jego parującą gorącem sierść i świecącą ogniście plamę na czole, zrozumiała. Był to zmaterializowany Ignis. Bożek, który ją tutaj przyprowadził. I teraz ją ratował.
– Wstawaj, Romcia! – jego głos był taki sam jak przez całą podróż, ale tym razem władczy i bezdyskusyjny. – Mamy lasy do ocalenia. Nie pozwolę ci tu zginąć.
Podniesiona na duchu obecnością bożka Romanie wykorzystała swoje ostatnie siły, żeby wstać. Jej płomienie, przygaszone przy utracie świadomości, rozgorzały zupełnie na nowo niczym dwa wielkie wybuchy. Teraz już wiedziała, że za nic nie zamierza się poddać. Jednak przed jej oczami basior rozwiewał się w powiewie wiatru.
– ...Ignisie? – spytała cicho, czując, jak przyjemne ciepło rozpływa się po jej organizmie.
"Jestem tu" usłyszała odpowiedź. "I... Przepraszam. Nie powinienem na ciebie krzyczeć. Nie wiedziałaś, jak wpływa na drapieżniki Wyjąca Puszcza. Ja też nic nie powiedziałem."
– Wybaczam – przerwała mu dłuższe przemówienie. – Sama niepotrzebnie krzyczałam.
Nastała między nimi chwila ciszy.
"Jestem z ciebie dumny. Udało ci się przejść puszczę."
– Dzięki. Ale będę potrzebować pomocy w drodze powrotnej. Współpraca?
"Współpraca." Ignis wydawał się zadowolony z obecnego stanu rzeczy. Pogodzili się, zamierzają współpracować, a to znaczy, że uda się zniszczyć niebezpieczny pierścień.
– Swoją drogą, niski jesteś – zauważyła wadera.
"Ee... Nie komentuj, dobra?"
Co prawda bożek próbował udawać obrażonego, ale dało się słyszeć w jego głosie rozbawienie.
Z lepszym humorem, pewna siebie, Romanie ruszyła dalej na szczyt. Wiedziała doskonale, dokąd ma się udać i czego szukać. Po drodze nawet plotkowała z Ignisem o dalszej części podróży oraz o widoczkach dostępnych z tej wysokości. Zupełnie zapomnieli o swojej sprzeczce, jakby byli dobrymi przyjaciółmi. Potem Roma doznała olśnienia.
– Hej, Ignis. Jakim cudem zdołałeś objawić się mi w materialnej formie? I to bez ognia. Nie jest to czasem... No... Wyczerpujące i trudne?
"Poprosiłem Nessę o pomoc, jako twoją patronkę. Błagałem, żeby móc cię uratować. Trochę głupio byłoby dać ci zginąć, jak już zaszłaś tak daleko. I..." basior przerwał swój wzruszający wywiad.
– I?
"I zdążyłem cię nawet polubić."
Waderę zaskoczyło to wyznanie. Znaczy, owszem, sama obdarzyła go sympatią przez ten czas, ale nie spodziewała się, że personifikacja ognia może kogoś bezpośrednio lubić. Chyba nie taki bożek boski, jak go malują, co? Uśmiechnęła się do siebie.
– Dzięki. Chociaż ktoś.
"Nie przesadzaj! Ta wadera Alice też cię lubi!"
– Skąd pewność?
Na to pytanie Ignis już nie umiał odpowiedzieć. Romanie wzruszyła ramionami na wilczy sposób i wspięła się ostrożnie po pękniętej pokrywie śnieżnej. Słyszała o wilkach uwięzionych w szczelinach lodowców, które już nigdy się nie wydostały i wolała uniknąć tego losu.
Korzystając ze wskazówek bożka ognia znalazła po długim jaskinię, gdzie rzekomo miał być ukryty magiczny pierścień. Jednak słońce dawno zapadło za horyzont, a gwiazdy mrugały pełnym światłem, co stanowiło o niezwykle późnej porze. Zmęczenie wilczycy było dodatkowym dowodem.
Ułożyła się w cieplejszym kącie przy wyjściu z jaskini i zapadła w głęboki, upragniony sen.