Dremurr ciągle powtarzała sobie, że musi pozostać silna. Wojowniczka nie mogła być słaba, nie mogła skomleć z byle powodu. Nuka opuścił watahę, ale przecież Vixen ciągle była jej częścią. Gdy dowiedziała się o adopcji z początku myślała, że to właśnie Vix ją adoptuje. Dopiero na Beztroskiej Polanie Alessa wyjaśniła jej jak się sprawy mają. A potem ujrzała swojego nowego opiekuna. Raksha stał wśród osłabionych jesienią traw. Na Polanie tylko gdzieniegdzie można było odnaleźć kwitnące jesienią kwiaty. Basior kontrastował swoim białym futrem z całym otoczeniem, można było wypatrzeć go z bardzo bardzo daleka. Swoim wojowniczym zmysłem, czyli wyobraźnią, Dremurr oceniła jak szybko mogłaby walczyć z takim basiorem. Oceniała każdą możliwą sytuację w której się znalazła. Bycie wojowniczką było dla niej bardzo ważne, liczyła, że kiedyś osiągnie dużo na tym stanowisku.
Chciała być jak Asgore, silna, ale przy tym dobra. Raksha był starszym basiorem i było to widać po jego sylwetce. Był wysoki, ale dość szczupły jak na samca. Dremurr nie mogła oderwać wzroku od jego licznej biżuterii, nie mogła się już doczekać by wypytać go o jej pochodzenie i znaczenie. Niebieskie pióro basiora bardzo jej się spodobało, ale szal zupełnie nie wpadał w jej gusta. Nie zamierzała mu jednak tego mówić. Tylko jego oczy z początku ją przeraziły. Wydawały się puste i niekończące, jakby zaklęła je jakaś zła moc. Mimo to dzielnie kroczyła u boku Alessy, próbując nadążyć za jej znacznie dłuższymi krokami. Basior wydawał się speszony, ale po chwili wszyscy się rozluźnili. Alessa zmuszona była powrócić do swoich obowiązków, ale Drem i Raksha zostali jeszcze trochę na Polanie. W końcu jednak basior zarządził powrót, podczas którego zalewała go falą pytań. Gdy jednak to on przejął tok rozmowy i zaczął mówić jej o zasadach i regułach poczuła się dziwnie. Najbardziej nie podobał jej się zakaz wychodzenia nocą. Zupełnie nie wyobrażała sobie nie móc oglądać gwiazd, dalej zamierzała udawać się nad Jezioro Dusz po zachodzie słońca. Właśnie wtedy podobało jej się najbardziej.
Gdy basior skończył wymieniać swoje prośby skinęła tylko głową dając mu do zrozumienia, że przyjęła. Raksha wydawał jej się bardzo miły i nie chciała przysporzyć mu żadnych kłopotów, ale nie mogła sobie odpuścić nocnych przechadzek. Gdy dotarli do jaskini Przejścia poczuła się nieco dziwnie. Wcześniej mieszkała z Nuką całkowicie sama, a teraz musiała powrócić do większego grona współlokatorów, w którym niestety nie było żadnych szczeniąt. Ta nowa rzeczywistość nieco ją przytłaczała, ale w głowie ciągle powtarzała sobie, że musi być silna i nie dawała po sobie niczego poznać. Cieszyła się myślą nadchodzącej nocy, bowiem gdy znaleźli się już w jaskini słońce chowało się za horyzontem.
-Raksho? -Zagaiła swojego nowego opiekuna. -Alessa wspomniała mi, że kiedyś miałeś córkę. Czy to prawda?
Basior wydawał się zaskoczony bezpośrednim pytaniem, ale Drem od razu poczuła, że może mu ufać, więc chciała też, by on ufał jej.
-Tak, to prawda. Niestety nie mogłem wziąć jej tu ze sobą. -zdało jej się, że nieco posmutniał na wspomnienie swojej córki.
-Jak miała na imię?
-Leyati.
-Bardzo ładne. Kojarzy mi się z kwiatami. -Uśmiechnęła się, próbując nieco podnieś go na duchu. -Czy to dlatego mnie przygarnąłeś?
To pytanie zaskoczyło go jeszcze bardziej niż poprzednie. Ale odpowiedź dała jej się szczera.
-Między innymi. Stęskniłem się za rodzicielstwem, a gdy usłyszałem o Twojej sytuacji wiedziałem, że wzajemnie się dogadamy. A przynajmniej taką miałem nadzieję.
-Zdecydowanie się dogadamy, Raksho. Dobranoc. -Po tych słowach zwinęła się w kłębek w rogu, w taki sposób, że wyglądała jak niewielka kulka z wystającymi uszami.
-Dobranoc, kolorowych snów.
Dremurr jednak nie zamierzała zasypiać. Swoimi długimi dwukolorowymi uszami nasłuchiwała oddechu Rakshy, a gdy tylko była pewna, że basior śpi, zerwała się na równe nogi i cichutko przemknęła przez jaskinię starając się nikogo nie obudzić. Noc była dość chłodna, ale Drem zupełnie to nie przeszkadzało. Niebo było bezchmurne i bez problemu mogła dopatrzeć się wszystkich gwiezdnych konstelacji. Kierowała się beztroskim krokiem w kierunku Puszczy Życzeń. Lubiła tam przebywać ze względu na bogactwo fauny i flory. Było tam tyle ciekawych elementów, każdy jeden był warty uwagi. Jej celem było wielkie drzewo, które rosło w samym centrum Puszczy.
Niektórzy powiadali, że spełnia ona życzenia, a Drem koniecznie musiała się o tym przekonać właśnie teraz. Las wydawał się zupełnie opuszczony o tej porze. Gdzieniegdzie słyszała tupot małych mysich łapek, czy dźwięki sów z pomiędzy koron drzew. Jej doskonały wzrok umożliwiał jej zauważenie nawet najdrobniejszych szczegółów w spowitej ciemnością puszczy. Choć jesień dopiero się zaczęła znaczna część liści była już na ziemi, tworząc coś na kształt dywanu pomiędzy drzewami. Drem kroczyła ostrożnie, wiedziała bowiem, że w kępkach opadłych liści często kryją się jeże. Te małe kolczate stworzonka bardzo jej się podobały, uważała, że są niezwykle urocze. Tego wieczoru nie szukała jednak jeży. Gdy zbliżała się do swojego celu musiała przedreptać przez wielki korzeń, balansując odpowiednio żeby z niego nie spaść. Upadek z takiej wysokości mógłby nie skończyć się wesoło. Stawiała kroki powoli, tylko w jednym momencie podekscytowała się za bardzo i osunęła jej się jedna łapa. Na szczęście zdążyła wysunąć pazury i po chwili kroczyła już dalej. Drzewo było ogromne, nawet pozbawione większości liści. Wydawało jej się, że gałęzie sięgają samego nieba, a gdyby komuś udało się wdrapać na najwyższą z nich mógłby zamieszkać w chmurach. Ona nie przyszła tu jednak by podbijać nieboskłon.
Przez chwilę pomyślała sobie, że Raksha byłby na nią wściekły, gdyby dowiedział się, że już pierwszego dnia złamała wyznaczone przez niego reguły. W pewnym momencie chciała nawet zawrócić, ale skoro przeszła już ten kawałek postanowiła nacieszyć się chwilą samotności. Przysiadła pod jednym z kamieni, przyglądając się pełnemu majestatowi ogromnego drzewa. Po chwili usłyszała czyjeś kroki. Były ciężkie, a zapach jaki towarzyszył tej istocie raczej nie wskazywał na wilka. Skuliła się pod wielkim głazem, aby pozostać niezauważona. Na szczęście liście które spadły były wystarczające by schować tak niewielką istotkę jak Drem. Rozglądała się nieco przestraszona całą sytuacją, lecz starała się przy tym zachować zimną krew i wydawać jak najmniej odgłosów. Dopiero po chwili go zauważyła. Z pomiędzy drzew wyłonił się człowiek, a dokładniej rosły mężczyzna. Ubrany był w długą szatę, ale przy jego lewej nodze wyraźnie zarysowywała się broń. Włosy miał krótkie, a twarz posępną. Dremurr nigdy nie miała okazji spotkać tu jakiegokolwiek człowieka. W jej głowie natychmiast zawirowała scena z przeszłości. Ujrzała siebie i Asgore'a w ten pamiętny dzień. Tamtego popołudnia zmarł jej autorytet, zastrzelony przez obrzydliwego przedstawiciela rasy ludzkiej.
Drem sama nie była pewna, czy pragnęła zemsty. Jej serce przepełnione było gniewem, ale głowa trzymała ją w ryzach przypominając zasady wojowników. A przecież każdy wojownik musi mieć honor, a z honorem ściśle związane było przebaczenie. Pozostała skryta między liśćmi w całkowitym bezruchu. Mężczyzna zdawał się czymś bardzo zajęty, swoją dłoń ulokował na pniu i ledwie słyszalnie wypowiadał jakieś słowa. Drem uznała to za jakąś modlitwę, choć zupełnie nie rozumiała co mówił. Oceniła swoje możliwości, ale szybko stwierdziła, że zupełnie nie miałaby szans w starciu. Człowiek ten trzymał broń przy pasie, a Dremurr wiedziała, że z tym nie przyjdzie jej walczyć. Po paru minutach mężczyzna oddalił się w kierunku swojej wioski. Gdy tylko upewniła się, że jest bezpieczna wygramoliła się spod liści i czym prędzej udała się w kierunku jaskini.
-Głupia, głupia! -powtarzała sobie pod nosem całą drogę powrotną, ale słowa te nie miały znaczenia. Była z siebie po części dumna.
Przede wszystkim dlatego, że udało jej się zachować spokój i odwagę. To były pierwsze niezbędne kroki do zostania wojowniczką. Drugą była posłuszeństwo, a trzymanie się zasad do tej pory nie było jej mocną stroną. Ale przecież miała jeszcze dużo czasu, by się jej nauczyć. Do jaskini wślizgnęła się równie cicho co przy wychodzeniu. Ułożyła się w miejscu w którym poprzednio leżała i uciekła w świat snów, gdzie wyobrażała sobie, że jednak zaatakowała tego mężczyznę.