- Alfo, ufam ci, nie znam lepszej wadery niż ty, już dawno miałem ci to powiedzieć. Alesso ja cię kocham – nagle odparł basior, tonem jakiego chyba jeszcze u niego nie słyszałam.
Dzięki tym słowom próba się zakończyła, a my znaleźliśmy się w punkcie wyjścia. Sędziowie rozmawiali na temat ostatniej próby między sobą, dając mi i Lunkowi tym sposobem czas na rozmowę. Zamurowało mnie jego wyznanie… Nie spodziewałam się tego… Prze chwilę staliśmy w milczeniu, aż w końcu postanowiłam to zakończyć.
Chciałam wewnętrznie powiedzieć mu to samo… Jednak nie mogłam tego zrobić. Związek ze mną nie był czymś bezpiecznym, mam mnóstwo wrogów, którzy mogli by wykorzystać to przeciwko mnie, a co najgorsze zrobić krzywdę basiorowi.
- Arelion, jesteś wspaniałym basiorem. Uważam, jestem wręcz pewna, że uszczęśliwisz niejedną waderę, jednak to nie ja będę tą waderą – odparłam to z ciężkim sercem.
- Ale dlaczego? Myślisz, że nie jestem godzien? – spytał ze smutkiem w glosie basior.
- Nie, nie chodzi o Ciebie. Posłuchaj… Ja jestem alfą watahy, watahy, która będzie się musiała zmierzyć w przyszłości z wieloma wrogami, w tym moimi wrogami. A oni nie będą mieli żadnych skrupułów, aby zrobić krzywdę moim bliskim… W tym Tobie – odparłam, martwiąc się o przyszłość.
- W takim razie będziemy mogli stanąć razem przeciwko Twoim, a raczej naszym wrogom, bo każdy Twój wróg jest również moim wrogiem – rzekł jeszcze pewniej niż wcześniej basior.
- Nie mogę Cię narażać… Chcę abyś był bezpieczny i znalazł sobie wilczycę, która będzie odpowiedniejsza dla Ciebie, gdzie nie będziesz musiał ryzykować życia… - rzekłam, chociaż każde zdanie coraz ciężej przechodziło mi przez gardło.
- Myślałem, że niczego się nie boisz – powiedział zdanie, którego nie spodziewałam się usłyszeć z jego pyska.
- Boję się… Boję się każdego dnia, że coś stanie się watasze. Że pewnego dnia będę musiała stanąć do walki przeciwko komuś, kogo nie dam rady pokonać… Że stracę wszystkich, których kocham… Członków watahy – rzekłam, dając się ponieść emocjom. Nie mogłam zrozumieć, czemu basior tak nalegał.
- Też boję się wielu rzeczy… Ale wiem jedno, razem jest zawsze łatwiej – podszedł do mnie i wtulił się w moje futro. Chcąc nie chcąc odwzajemniłam uścisk basiora, dając się ponieść chwili. Może faktycznie miał rację? Może przyda mi się ktoś w kim będę mieć oparcie w każdej sytuacji…
- Arelion, muszę wiedzieć… Chcę żebyś przemyślał to jeszcze sto razy najlepiej. Bo związek ze mną nie będzie łatwy. Musisz wiedzieć, że dobro watahy jest zawsze na pierwszym miejscu, że nie zawsze będę mieć dla ciebie czas, bo bycie alfą to mnóstwo obowiązków… Że każdego dnia będziesz musiał uważać na siebie bardziej. Chcę żebyś znał konsekwencje. I za nim cokolwiek powiesz, przemyśl to proszę. – odeszłam krok od basiora i postanowiłam zapoznać go z tym co go może czekać. Chciałam, żeby się zastanowił.
Basior chciał już ewidentnie coś powiedzieć, ale jak to zwykle bywa nie było mu to dane. Bo wtem do głosu doszedł Minos.
- Ostatnia próba, to odzyskanie czegoś co należy do nas… Złote runo, które jest ukryte wysoko w górach, w świątyni, w której niegdyś przebywał Ozyrys. – rzekł. – Dzięki temu, będziesz mógł się stąd wydostać – popatrzył na Areliona.
- Ale jak mamy się tam dostać? – spytał Arelion.
- Cóż, macie oboje skrzydła, dacie radę – uśmiechnął się, chociaż nie wiem czy to z radości, czy raczej był to sarkastyczny uśmiech.
- Oboje? – zdziwił się nieco basior.
- Cóż… Część wilków już wie. Mam też drugą postać – rzekłam, przemieniając się w skrzydlatą formę. Rozprostowałam dość długo nieużywane już skrzydła.
- Wow – odparł basior, przyglądając się mi bacznie.
- Mam nadzieję, że już nauczyłeś się latać – uśmiechnęłam się do Areliona.
- Noo, powiedzmy, że jest nieźle… - powiedział raczej niepewnym głosem basior.
- Dostaniemy jakąś mapę? – spytałam.
- Oczywiście, trzymajcie – rzekł Minos, podając mi stary zwój z nieco rozmazanymi rysunkami i podpisami. Przyjrzeliśmy się bacznie temu z Arelionem, który raczej niewiele z tego rozumiał, bo ten język, w którym była zapisana mapa, był już dawno nieużywany.
- Musimy dostać się na szczyt Hadesu, tam jest ukryte złote runo, musimy uważać na pułapki – przetłumaczyłam mu treść mapy.
- Musisz mnie kiedyś tego nauczyć – uśmiechnął się na to basior.
- Da się zrobić – puściłam oczko Lunkowi.
Sędziowie posłali nas pod samą górę, identycznie oddana była na mapie. Nie chcąc tracić czasu zaczęłam się rozglądać, po czym podniosłam z ziemi linę i obwiązałam nas, po czym przywiązałam nas do siebie.
- Będzie silny wiatr, dlatego lepiej będzie jak będziemy się asekurować nawzajem – wytłumaczyłam mu swoje działanie.
- Jasne, rozumiem – zgodził się ze mną srebrzystofutry.
- Zatem, kto pierwszy? – spojrzałam pytająco na basiora.
- No… Panie mają pierwszeństwo – uśmiechnął się.
- Jaki dżentelmen – zaśmiałam się, przewracając oczami i wzbiłam się w powietrze.
- Zaraz nie będziemy mogli rozmawiać, bo wiatr będzie za głośny, więc będziemy musieli porozumiewać się gestami, okay? – rzekłam do basiora, który uczynił to samo co ja przed chwilą. Kiwnął głową na znak zrozumienia.
I tak zaczęła się nasza podróż na szczyt góry. Moje skrzydła były przez wiele lat nieużywane przez to dość często traciłam równowagę, muszę zacząć ćwiczyć latanie – myślałam, kiedy wiatr sprawiał coraz większy opór. Wbrew pozorom, basiorowi szło lepiej latanie ode mnie, przejął prowadzenie, do momentu, aż wiatr zawiał tak mocno, że oboje zrobiliśmy salto i spadliśmy na pobliską półkę góry.
- Dalej musimy iść pieszo, wiatr jest zbyt mocny - krzyknęłam do Areliona.
- W porządku, prowadź – odkrzyknął idąc tuż za mną.
Po drodze mało rozmawialiśmy, bo warunki temu nie sprzyjały. Wiatr był chłodny i nieprzyjemny, wręcz wpijał się w sierść. W dodatku stawiał taki upór, że z każdym krokiem szło się coraz trudniej. Nie dość, że fizycznie było ciężko to jeszcze myśli nie dawały mi spokoju, bo nie wiedziałam co zrobić z Arelionem. Bałam się teraz ja jego decyzji, z jednej strony chcąc, aby stawiał czoła ze mną wyzwaniom, a z drugiej, że chcę jego bezpieczeństwa i lepiej byłoby mu u boku innej wadery. Byliśmy już niemal na szczycie, a naszym poczynaniom zaczął jeszcze przeszkadzać śnieg, a raczej burza śnieżna. Kto by pomyślał śnieg w Hadesie? Chociaż wyda się to dziwne, nie był to zwykły śnieg jaki znają wilki na ziemi. Ten był znacznie zimniejszy oraz znacznie wytrzymalszy, nie był białym puchem jaki kojarzy się większości wilkom. Chciałam już zrobić przerwę w jakieś wyrwie, jednak wtedy Arelion nagle podbiegł do góry, jakby coś go goniło… I nie myliłam się, zaczęły gonić nas mantikory. Skrzydlate stworzenia nie miały problemu, nawet w takich niesprzyjających warunkach z lataniem. Przyłączyłam się do Areliona i wbiegaliśmy coraz to szybciej na górę.
Po dłuższej chwili udało nam się zdobyć wymarzony szczyt. Mantikory były tuż za nami, w normalnych okolicznościach pewnie byśmy z nimi walczyli jednak w obecnych, nie miało to sensu, gdyż byliśmy za bardzo wyczerpani podróżą. Jak poparzeni ruszyliśmy do wrót świątyni i zamknęliśmy je za sobą. Po czym obróciliśmy się, a naszym oczom ukazała się potężna świątynia z korytarzami i przejściami. Niby mieliśmy mapę, ale ponad połowa niej była nieczytelna, zatem idąc coraz bardziej w głąb musieliśmy liczyć na farta.
- Tutaj jest napisane, że nie wszędzie są pułapki, jeżeli będziemy się kierować dobrą drogą, to nas one ominą, jednak wątpię, żeby było to możliwe bez mapy – powiedziałam ze zmartwieniem w głosie.
- Musimy spróbować, może znajdziemy jakieś wskazówki, które pomogą nam przejść przez świątynie – rzekł spokojnie basior.
- Tak, na pewno jakoś się da przejść świątynie i uniknąć przy tym pułapek – zgodziłam się z przedmówcą.
C.D.N.
<Arelion?>