· 

Kolekcjoner Kryształów [Część 2/5]

Mój przewodnik zwolnił to kilkunastu kilometrach, dokładnie za terenami watahy, słońce zbliżało się powoli ku zachodowi. Pomyślałem sobie, że szybciej będzie odbyć tę drogę za pomocą skrzydeł, lecz gdy ledwo wbiłem się w powietrze, mały zaczął piszczeć i patrzeć w moim kierunku, biegnąc dokładnie w moim cieniu. Dał mi tym samym znać, że ta opcja transportu odpada, z powodu jego nieumiejętności latania. Rozumiałem go bardzo dobrze. Natychmiast wylądowałem, co prawda pyskiem w ziemi, nie za dobrze wychodzą mi lądowania. Smok patrzył na mnie z rozbawieniem w jego oczach. Wstałem, otrzepałem się i dumnie usiadłem, udając, że nic się nie stało. Gad nadal był bardzo rozbawiony.

 

- Nauczę cię latać, prędzej czy później. - Powiedziałem z uśmiechem na pysku. Koordynator podszedł do mnie i tyknął moje futerko, po czym zaczął uciekać, nie zmieniając kierunku, nadal podążaliśmy na południe.

- Ach tak chcesz się bawić spryciarzu. Niech cię tylko złapię. - ruszyłem w pogoń za uciekinierem.

Atyss powiem wam, jest bardzo dobry w tę grę, robił takie zakręty, że nie idzie na nich wyrobić. Zorientowałem się, że od pewnego czasu nie zobaczyłem żadnego drzewa, a trawa robiła się pożółkła i coraz mniej bujną.

- Mały stój!! - nagle krzyknąłem.

 

Smoczek zatrzymał się momentalnie, spojrzał na mnie, co się mogło stać. Podbiegłem do niego i zagrodziłem mu drogę, dając mu do zrozumienia, że teraz idziemy bardzo blisko siebie. Miałem nadzieję, że wyraźnie mu to uświadomiłem, on mnie prowadził, ja natomiast nie opuszczałem go ani na długość ogona. Atyss podążał przed siebie jak gdyby nigdy nic, zazdrościłem mu w tym momencie, jego pewności siebie czy znajomości tych terenów. Temperatura otoczenia powoli rosła, co było dla mnie odczuwalne. Powoli zza horyzontu pojawiały się ogromne wulkany, z których leniwie wylewała się świecąca magma. Uważnie stawiałem łapy, pomimo ciemności która nastała przez pył wulkanicznych zasłaniający słońce, było tu widmo, a nawet mogę powiedzieć, że jasno. Podłoże zmieniło się w twardą, ciepłą skalę, głębokie dziury w podłodze tryskały parą wodną, a nawet robiły się z nich ogromne fontanny wrzącej wody. Smoczek czuł się jak w domu, mi natomiast było o wiele za gorąco, toleruje dobrze lód i mrozy, jednak upały są dla mnie prawdziwą katorgą. Wybuchające gejzery metr od mojego futra przyprawiały mnie o ciarki. Czułem doskonale, jak obraz faluje, a pot cieknie ze mnie strumieniami. A na dodatek czułem na sobie spojrzenie wielu gadzich par oczu. Miejscowym na pewno nie podoba się, że mają takiego gościa.

 

- Jak najszybciej znaleźć tę świątynię i spadamy stąd. - powiedziałem do mojego małego przyjaciela, nie spodziewając się żadnego odzewu.

 

Atyss uważnie słuchał mnie, miał uszy zwrócone ku mnie, jednak nie wiem, czy mnie rozumie. Wulkan był coraz bliżej, w sumie nie jeden, a cały kompleks tych ognistych gór, siedem czy osiem szczytów, trudno mi dokładnie określić, widok zlewał mi się w oczach. Nagle kompan zniknął mi z oczu, zacząłem go szukać wzrokiem, lecz to na nic, podążyłem jego krokami i zapadłem się w szczelinę. Był i tam znany mi niebieski gad, z powierzchni słyszałem rozbawione pomruku smoków. Zignorowałem je i podążałem za smoczkiem. Ściany były równie gorące, jak inne skały czy powietrze, ledwo szło oddychać, by nie poparzyć sobie płuc czy górnych dróg oddechowych. Zanim się zorientowaliśmy, wyszliśmy ze szczeliny, ku mojemu zdziwieniu odległe ogniste góry były tuż przed nami, a pod ich stopami stała pięknie zdobiona świątynia, w której prawdopodobnie jest nasz pierwszy z trzech celów. Jednak wejście tam nie będzie łatwe, mój wzrok dostrzegł szmaragdowego smoka, wielkich rozmiarów.

 

Kulturalnie podszedłem do niego, dumnie wypinając pierś, bo dobre pierwsze wrażenie można zrobić tylko raz.

 

- Stać! Do środka nie wejdziesz. - powiedziała.

,,Czyli jednak smoczyca, kurcze będzie ciężej"

- Przychodzę w pokoju, przybywam na prośbę bogów, nazywam się Arelion i przyszedłem by zyskać klejnot, który jest w sercu tej jaskini. - mówiąc to, ukłoniłem się jej i cały czas mówiłem dumnym głosem.

- Uważaj, bo ci uwierzę, nie urodziłam się wczoraj, by być taka naiwna. - szorstko powiedziała.

- Jeżeli chcesz dowodu mam go dla ciebie tych, którzy przeciwstawiają się, Bogom czeka zły los, połóż się spać, a jeden z moich lub twoich bogów przyjdzie do ciebie we śnie i rozkaże ci mnie wpuścić. Co ty na to? - Z pokerową twarzą rzuciłem propozycje.

- A co jeżeli nic mi się nie przyśni lub ty się wkradniesz do świątyni to co? - zapytała.

- Możesz mnie zabić. - sucho odpowiedziałem.

Atyss z drygnął się, gdy usłyszał o mojej śmierci.

- Niech tak będzie. - smoczyca przystała na moje warunki.

Smoczyca położyła się spać, ja dałem jej słowo honoru, że nie odejdę ani na metr, gdy już usnęła, wkradłem się do jej snu i zrobiłem to, co było mym planem.

Gadzina obudziła się nagłym zrywem, nie była ona zbyt zadowolona.

- I jak? - zapytałem, udając zaniepokojenie.

- Faktycznie, bogowie, są ci przychylni, możesz przejść dalej. - zaprosiła mnie skrzydłem do środka.

 

Mój mapa nie opuszczał mnie tym razem ani na długość ogona i to ja wykonałem pierwsze kroki w środku. Stawiałem uważnie każdy krok, by czasem jakieś kolce ze ścian czy głaz lecący mi na łeb nie zabił mnie od razu, w takich miejscach nigdy nie wiadomo co się może kryć pod obluźnioną skałą czy kafelką. Byłem szczerze zaskoczony smoczą architekturą i magią. Gdy mijałem smocze figury, one zaczynały ziać ogniem, ku górze rozświetlając korytarz. W tej budowli dosłownie było czuć magię nosem. Mój korytarz, którym się poruszałem, wyglądał na ten najlepszy, rozchodził się na wiele małych korytarzyków i zaułków, wtem usłyszałem głos donośny jak dzwon, i nieprzyjemny tak, że aż przez mój grzbiet przeszły ciarki.

 

- Chcesz żyć? Zawróć, bo nie dożyjesz jutra. - głos rozchodził się po całym pomieszczeniu.

- Po co to robisz? Nie lepiej dać sobie z tym spokój? - niepewny odpowiedziałem.

- Nigdy nie zrozumiesz tego, co czuję synu Saturna, zgiń, przepadnij! Nie wejdziesz przez te wrota i to ja pierwszy zdobędę ten kryształ. - wrogo się odezwał, więcej go w tej jaskini nie usłyszałem.

 

Moment później ziemia się zatrzęsła pod moimi nogami, mój gad przebiegł szybko pod moimi nogami i wbiegł do bezpiecznego pomieszczenia, mnie preraziły płomienie, które zaczęły się pojawiać w szparach w podłodze, która popękała przez wstrząsy. Podłoga pękała coraz bardziej, a ognia było coraz więcej, musiałem szybko zacząć działać, jeżeli kilka minut dłużej zdecyduje się stać, jak słup soli nie uda mi się przedostać dalej. Zacząłem szukać luk w ogniu i skakałem z płyty na płytę, uważając, by się nie zapalić, nie raz czułem, jak języki ognia parzą mi łapy, ognia było coraz więcej a dróg dalej coraz mniej. Gdy tylko stanąłem na stały i niepopękany grunt poczułem się pewniej, a moje poduszki parzyły mnie, czułem smród przypalonego futra, lecz nie przejąłem się tym zbytnio. Nie zdążyłem się obrócić, a usłyszałem dziwny dźwięk. Momentalnie cofnąłem się i nachyliłem. Niestety mój refleks mnie zawiódł, grot strzały zranił nie w koniec skrzydła.

 

- SZLAG!- wykrzyczałem w emocjach. Okazało się, że to następna pułapka, strzały prawdopodobnie zanurzone w jakiejś neurotoksynie czy coś w ten deseń, wystrzeliwały one w ustalonym wzorze, a mianowicie co druga strzała wystrzeliwała, musiałem się zmieścić i mieć dobre wyczucie czasu. Nie mogłem się opóźnić ani o sekundę, no więc ruszyłem, najpierw jedna, druga trzecia, i tak ominąłem wszystkie strzały. Usiadłem za korytarzem śmierci i odetchnąłem z ulgą, Atyss od razu przybiegł do mnie i chyba wyczuł moją ranę, zaczął ją od razu lizać i tym samym uzdrowił mi ją.

 

- O, zaskoczyłeś mnie, dziękuję. - zdziwiony podziękowałem. Wstałem i rozejrzałem się, by znaleźć piedestał z kryształem. Mój wzrok dostrzegł schody, na których górze coś świeciło się pomarańczową poświatą. Ruszyliśmy tam niezwłocznie. Rzeczywiście był tam kryształ, wziąłem go i od razu wyszliśmy z tamtego miejsca, gorączka tam panująca wykańczała mnie.

 

Wyszliśmy innym wyjściem, dokładniej to wyjście znajdowało się od wschodu. Dałem znak małemu, że czas się zbierać, zaczął popylać swymi małymi nóżkami, ja byłem tuż za nim. Biegliśmy tak, omijając gejzery i żegnając wulkany, nim się obejrzałem, opuściliśmy lądy smoków, a temperatura spadała powoli i robiło się przyjemnie, trawa zaczynała rosnąć i pojawiały się drzewa, krzewy i kwiaty. Świątynio wody, nadchodzę!

 

 

C.D.N

 

Druga część questa, zaliczona!