· 

Kolekcjoner kryształów [Część 3/5]

Szliśmy całą noc, temperatura powoli malała, mi to odpowiadało, jednak Atyss coraz bardziej trząsł się z zimna. Znajdowaliśmy się na ogromnych stepach, nie było śladu po żadnym drzewie, krzakach czy budowlach. Trawa, trawa i tylko trawa. Było mi żal smoka, wziąłem go na plecy i okalałem skrzydłami, by choć trochę go ogrzać, on miał pysk na kierunku ruchu, i dawał mi wyraźnie znać, kiedy zboczę z drogi, nagle jednak zeskoczył on ze mnie i zaczął intensywnie kopać, nie stałem bezczynnie i od razu wraz z nim zacząłem wykopywać dół. Nie minęło dziesięć minut, a dokonaliśmy się do zasypanego tunelu, a przynajmniej jego wejście było zasypane. Gad bez sekundy zawahania się po omacku ruszył przed siebie.

 

- Czekaj chwilkę. - zagrodziłem mu drogę.

On natomiast spojrzał się na mnie z bardzo wymownym wzrokiem.

- Chyba lepiej będzie, jak cokolwiek zobaczymy, nieprawdaż? - zadałem pytanie retoryczne.

Skupiłem się i po paru mrugnięciach moje ogony zaczęły świecić jasnym i ciepłym światłem.

- Teraz chodźmy. - Odblokowałem mu drogę.

 

Korytarz ten, nie był zbyt ciekawy, ciemno, brudno, mokro. Zwykła przestrzeń otoczona glebą, korzeniami i skałami. Bardziej interesującą rzeczą był fakt, że ścieżka cały czas wiodła w dół, a aura na końcu nie była biała, naturalna, bardziej błękitna jakby temperatura bliska zeru stopni Celsjusza pofarbowała światło. Wyszliśmy z nieprzyjemnego podkopu, ku naszym oczom ukazała się piękna kraina, panowało chłodne, białe oświetlenie, rosły tu niesamowite gatunki roślin, gdybym była tu zawodowo, na pewno pobrałbym próbki każdej z nich, lecz nie mam teraz czasu na taką zabawę. Szum wód podziemnych uspokajał moje myśli, przeszedłem kawałek, ciesząc się pięknem tego miejsca, smok był tuż obok mnie, prawdopodobnie cieszył się doznaniem równie mocno, jak ja. Niestety nic co piękne nie trwa wiecznie, nagle ktoś zaatakował mnie, od tyłu wgryzając mi się w grzbiet, jednym ruchem odwróciłem się i zobaczyłem go, Flarisa dosłownie siedzącego mi na grzbiecie.

 

- Tak być nie będzie, żeby jak tchórz atakować mnie w plecy, zatańczmy. - zaczepnie powiedziałem.

 

Stanąłem na dwóch łapach i przewróciłem się, na plecy przygniatając upadłego Boga. Ten nic sobie z tego nie zrobił i odskoczył. Chodziliśmy w kółko, czekając na lukę w gardzie swego przeciwnika, jednak mój rywal gra bardzo agresywnie i znów rzucił się na mnie kłami, ja uniknąłem jego ruchu i wskoczyłem na niego, wgryzając się w kark, tak mocno, że aż cicho zaskomlał. Szarpał się i zrzucił mnie z siebie, przy okazji raniąc mój brzuch, zawarczałem i znów go zaatakowałem. Upadły również zaatakował i spotkaliśmy się w locie, nawzajem się atakując, ja walcząc o życie, on atakując dla mojej śmierci. Wtem usłyszałem ryk mojego nowego przyjaciela, odskoczyłem, jak najdalej się dało, a antagonista zaczął uciekać w popłochu, widząc to, co za moimi plecami zaczęło się dziać, Atyss zaczął biec, ja się obróciłem, zobaczyłem pędzącą wodę, jak wystartowałem byłem przy niebieskim towarzyszu, w biegu włożyłem go na grzbiet i biegłem, ile fabryka dała w moich długich łapach. Przemieszczając się na łeb na szyję do przodu, zauważyłem, że dolina ta ma wiele tuneli, rozgałęzień czy ślepych zaułków, instynktownie wbiegłem do jednego z nich, i biegłem, czekając na rozwój sytuacji. Okazało się, że woda zaczęła zalewać tunel, miałem łapy po kostki w wodzie. Poziom cały czas wzrastał, aż do pewnego momentu, w końcu stanął i nie powiększał się już. Mapa zeskoczyła mi z grzbietu, ja natomiast usiadłem padnięty przez przyrost adrenaliny. Dopiero wtedy poczułem, jak ciepła i lepka krew, spływa mi z kręgosłupa czy jak skapuje z brzucha, teraz pociłem skutki walki z Flarisem, kilka poparzeń i te rany.

 

- Będę miał nowe blizny, nowe do kolekcji. - zażartowałem, by rozluźnić trochę atmosferę.

 

Zacząłem wylizywać swoje rany, przyjaciel mi w tym pomagał. Czyściłem je tak długo, aż przestała z nich lecieć krew. Po czym wyruszyliśmy dalej przed siebie. Tunel ten różnił się od swojego poprzednika, nie musiałem tu używać swej mocy, by rozjaśnić to miejsce, rosły tu kamienie szlachetne, które pokazywały nam drogę. Struktura ta zaprowadziła nas do innej jaskini, w której było równie ślicznie, jak w poprzedniej, wszędzie dużo wody, roślinności i specydicznego, lecz świeżego powietrza. Na zboczu stała świątynia wyryta w skale niczym miasto w samotnej górze. Wraz z Atyssem pobiegliśmy do drugiej już świątyni. Jednak tak jak w smoczej tu też był strażnik.

 

- Witajcie przybysze, nazywam się Azan i chronię mury tej świątyni przed rabusiami i niegodnymi stworzeniami. - powiedziała ogromną panterą stojąca przed bramami świątyni.

- Witaj Azanie, ja jestem Arelion, a to jest mój przewodnik Atyss. - mówiąc to, ukłoniłem się nisko.

-Przybywam z misją, od samych Bogów, mam uratować świat przed pewną zagładą, jeżeli nie zdobędę trzech klejnotów żywiołów na czas, ktoś inny je skradnie, i użyje do haniebnych celów, zabije wszystko i wszystkich. Zaczynając od bogów, kończąc na każdym z nas. - zacząłem tłumaczyć, po co tu przybyłem

- Rozumiem cię, ale skąd mogę mieć pewność, że ty nie masz złych zamiarów i ty wszystkich nie wymordujesz? - zapytał.

- Musisz mi uwierzyć, nie skrzywdziłbym niewinnego stwierdzenia. - mówiłem, tak przekonująco, jak tylko mogłem.

- Ja na twoim miejscu nie pchałbym się tam, oczywiście, jeżeli ci życie miłe.

- odpowiedział mi strażnik.

- Ale ja muszę się tam dostać. - nalegałem.

- Skoro tak ci na tym zależy, to zróbmy tak, ty mi przyniesiesz jedną rzecz, a ja cię wpuszczę tam na pewną śmierć, co ty na to? - zaskoczony moją upartą postawą zaproponował układ.

- Jasne, co tylko zechcesz. - szczęśliwy odpowiedziałem.

- Przynieś mi Świetliki do mojej lampy, te, które posiadam, są już stare i nie dają tak mocnego światła, jak kiedyś.powiedział.

- Świetliki? To wszystko? - lekko mnie zaszokował.

- Tak, to wszystko, czego pragnę. - zdecydowanie odpowiedział.

- Dobrze, zatem przyniosę ci Świetliki. - po tych słowach odwróciłem się i ze smokiem ruszyliśmy na małą wyprawę po świetliki.

Rozejrzałem się po okolicy i zauważyłem oddaloną łąkę, lazurowych traw. Atyss i ja biegliśmy tam niezwłocznie i szukaliśmy tych małych owadów. Niestety żadnego tam nie było lub po prostu schowały się ze strachu przed nami.

- Mam pewien plan, słuchaj, ja położę się na ziemi, i zacznę świecić nimi, czym będę wabić insekty, a ty będziesz je łapać w pyszczek. - mówiłem, mój plan smoczkowi przy tym pokazując językiem, ciała co ma on robić.

 

Koordynator skinął główką, tak jakby wszystko zrozumiał. Zaczęliśmy wykonywać nasz plan, świetliki leciały do nowego źródła światła, niczym ćmy do ognia, a Atyss łapał delikwentów w pyszczek. Gdy nazbieraliśmy ich już wystarczającą ilość, wróciliśmy do pantery. Podchodząc, do kota widziałem jego widoczne, zaskoczenie i zadowolenie.

 

- Mamy co chciałeś. - powiedziałem, pokazując pełny pyszczek smoczka w owadach.

- Dziękuję wam, macie tu już opróżnioną latarnie, wpuście je i możecie wejść. - dał mi latarnię.

 

Atyss wypluł na pół oszołomione świetliki i ruszyliśmy do środka budowli. Jednak pierwsza przeszkoda stanęła tuż za drugim zakrętem. Mianowicie kamienne drzwi, z mnóstwem zdobień, ściany oświetlane były przez kryształy, jasnoniebieskim światłem. Rozejrzałem się i ujrzałem dźwignie blisko sklepienia korytarza.

 

- Szlag, za mało miejsca bym mógł się wzbić w powietrze, mały musisz ty to zrobić. - pokazałem ogonem na jego skrzydła i na dźwignie.

Cichy pomruk niezadowolenia przypomniał mi o sytuacji na łąkach.

- Bo ty latać nie umiesz. - z roztargnieniem powiedziałem do gada.

Zacząłem machać skrzydłami, mając nadzieję, że mały zacznie powtarzać mój ruch.

- Dalej mały to nie jest takie trudne. - jak dla ironii mówi to basior, który nie latał przez cale swoje życie.

 

Atyss zaczął powtarzać moje ruchy, z takim zaangażowaniem myślałem, że oderwie się za pierwszym razem. Jednak na pierwszym raz stwierdziłem, że mu trochę pomogę i rzuciłem go do góry, on machając skrzydłami, próbował utrzymać się w powietrzu, lecz od razu, gdy nim rzuciłem, odbiegłem, by nie przygniótł mnie swym ciężarem. Ku mojemu zdziwieniu, smoczek nie spadł z hukiem na glebę, a drzwi stanęły otworem.

 

- Super mały, umiesz latać!! - dumny wykrzyczałem.

 

Mój mapa wylądował dumnie i z gracją mając wdzięczny wyraz pyszczka. Podszedłem do niego i pogłaskałem go. Po chwili czułości ruszyliśmy dalej w wir, korytarzy, zaułków i pułapek, ta pułapek, których o dziwo nie spotkaliśmy. W sumie nie wiem, czy mamy takie szczęście, czy ktoś nad nami czuwa, lecz niemal od razu trafiliśmy do serca świątyni, w której emanował niebieską energią kryształ doliny wody. Podeszliśmy, pod strome zboczę i zgarnąłem klejnot, w tym momencie ziemia się zatrzęsła, a skali większe i mniejsze zaczęły lecieć w dół. Świątynia zaczęła się zapadać.

 

- W nogi!! - wykrzyczałem już w biegu, wymijając walący mi się na łeb gruz.

Atyss biegł tuż koło mnie, robiąc dokładnie to samo.

 

Jeden duży głaz zwalił się dokładnie centymetr od mojego ogona, wyjście z tego labiryntu było jeszcze prostsze niż wejście, mózg podświadomie wybierał najlepszą z możliwych tras. Gdy już dobiegaliśmy do wyjścia jakaś postać, gdy byliśmy parę metrów od niej, poznałem tę sylwetkę, był to Flaris, chcący mnie zatrzymać, by skały przygniotły mnie i mego towarzysza. Miał rozstawione nogi, nie przewidział jednej rzeczy, takiej, że przebiegłem pod jego nogami i nie zatrzymując się, biegłem dalej przed siebie, a przewodnik prowadził mnie do kolejnej lokalizacji tym razem na zachód. W kierunku krainy gryfów.

 

 

C.D.N 

 

Trzecia część questu, zaliczona!