· 

Szukając domu #7

Wietrzny Płaskowyż był wielką, pustą równiną położoną na klifie w pobliżu morza. Jedynym dźwiękiem, który zagłuszał wszystko wokół, był hulający wiatr, świszczący w uszach maszerujących wilków. Na samym czele grupy stąpał Skygge, dumny, niewzruszony, pewien swojego zwycięstwa. Za nim szli jego podwładni. Większości nie znałam, ale wśród obcych pysków ujrzałam znajome futra Blad, Tigress i Snica.

 

Na samym końcu zastępu ślimaczyły się dwa szare wilki-Blake i ja. Czułam obezwładniającą rozpacz, gdy myślałam nad nadchodzącą śmiercią. Miałam ochotę ponownie wyć: ,,Dlaczego?" ale smutek odbierał mi wszelkie siły. Blake towarzyszył przy moim boku, patrząc tępo w ziemię. Podczas drogi nie powiedzieliśmy do siebie ani jednego słowa. Cisza panującą między nami była tak samo bolesna niczym cierń wbity w łapę.

 

Zastęp przystanął; Skygge musiał dać jakiś niezauważalny znak, abyśmy się zatrzymali. Staliśmy w pobliżu krawędzi Wietrznego Płaskowyżu. W dole doskonale było widać szumiące morze i piaszczystą plażę. Z drżeniem uświadomiłam sobie, że to tu będę walczyła ze swoim ojcem. Jeśli nie będę ostrożna, stoczę się do wody niczym wielki pazur człowieka, z którego spotkałam trzy dni temu. Cofnęłam się w głąb lądu, zmuszając się do odwrócenia wzroku.

 

,,NIE PATRZ"-powtarzałam sobie w myślach.-,,nie patrz".

Zerknęłam w stronę wilków. Wszystkie były zbite w gęstą grupę, a przed nimi, wlepiając we mnie swoje błękitne ślepia, stał Skygge, machając podenerwowany ogonem. Czekał na mnie. Wstrzymałam płacz, a stojący u mojego boku Blake liznął mnie pocieszająco po barku.

 

-Dasz radę-zdawał się mówić, choć milczał. Ruszyłam przed siebie, a on zaczął iść razem ze mną. Napawałam się każdym krokiem. Gdy muskałam łopatką bok basiora, wciągałam jego kojący zapach i starałam sobie przypomnieć miękkość jego futra.

 

,,To takie dziwne"-rozmyślałam, szeleszcząc łapami wśród traw.-,,spędziłam z nim całe dzieciństwo, a nie rozpoznałam jego pyska, gdy ujrzałam go w Watasze Wilków Burzy. Czyżbym o nim zapomniała? To nie może być prawda. Byliśmy przecież najlepszymi przyjaciółmi. Jak to możliwe, że wtedy nic nie mówiła mi jego ciemna sierść?".

Każdy haust był niezwykłym doświadczeniem, zupełnie jakbym oddychała pierwszy raz w życiu. Do mojego nosa nagle zaczęło docierać wiele zapachów: rosy, trawy, piasku, wody czy soli morskiej. Gdy tak szłam, przepełniona myślami, z dzielnym towarzyszem przy mnie, czułam, że mogłabym tak kroczyć wiecznie. Zrobiłabym wiele, aby ta chwila trwała wiecznie.

 

Blake wyglądał na skupionego. Z poważną miną stąpał obok mnie, zerkając co chwila na moje oczy. Zwolniłam, aby także na niego spojrzeć.

 

-Blake?-zajrzałam mu głęboko w ślepia. Bursztynowe tęczówki były dziś wyjątkowo przejrzyste i jasne, zupełnie jakby i on cieszył się ostatnimi chwilami.

-Tak?-zatrzymał się, kompletnie ignorując mordercze spojrzenie mojego ojca. Zrobiłam to samo, a gdy zapomniałam o Skygge'u, świat wydał mi się nagle piękny i wolny.

-Dziękuję-doskoczyłam do niego i wtuliłam sierść w jego futro. Wchłonęłam jego zapach. Pachniał trawą, wiatrem oraz mchem.

 

Zamknęłam oczy, rozkoszując się chwilą. Wiatr niespodziewanie przestał wiać i trawy zatrzymały się w miejscu. Na swoim barku poczułam ciepły oddech basiora. Nie pytał, za co mu dziękuję. Moja wypowiedź przyjął milczeniem. Może wiedział, że tym słowem żegnam się z nim już na zawsze. Uniosłam pysk i liznęłam go pomiędzy uszami. Niczym zgrany zespół, w tym samym czasie ruszyliśmy w stronę Skygge'a.

Wszystko zdawało się zamarzać, gdy zbliżałam się coraz bardziej w stronę ojca. Moje serce zdawało się zwalniać, choć wiedziałam przecież, że wciąż bije. Nawet Blake obok mnie nie mógł odegnać koszmarnych myśli w mojej głowie, które pojawiły się nie wiadomo skąd.

 

-Wreszcie jesteś-syknął czarny basior, gdy stanęłam z nim pyskiem w pysk.-zaczynajmy.

 

Zerknęłam jednak w stronę mojego przyjaciela i omiotłam go spojrzeniem. Starałam się wchłonąć każdą jego część i zapamiętać wszystkie szczegóły.

 

-Żegnaj-szepnęłam. Zrobiłam to tak cicho, że pewnie tego nie słyszał, więc uśmiechnęłam się przepraszająco i machnęłam na niego ogonem, aby powiedzieć mu, aby się cofnął. Kiwnął łbem, ale wiedziałam, jak jego oczy zgasły pod moim gestem. Serce mi się krajało, gdy obserwowałam, jak wtapia się w tłum gapiów.

 

Skygge uniósł łeb i wrzasnął. Nawet wiatr nie mógł zagłuszyć jego słów.

 

-Członkowie Watahy Ziemi!-zaczął.-zgromadziliśmy się tu, aby rozstrzygnąć spór. Tyczy się on mnie oraz mojej, do niedawna zaginionej córki-starał się mówić spokojnie, ale słyszałam, jak jego głos drżał od oczekiwania.-kilka lat temu uciekła ze swojego domu, ale powróciła, dzięki pomocy mojego zastępcy, Blake'a. Teraz chce znowu odejść, lecz po tak długim czasie nie mogę ponownie na to pozwolić!-jego ostatnie słowa sprawiły, że sierść stanęła mi dęba. Brzmiało to jak przepowiednia okrutnej śmierci.-ta walka rozstrzygnie, czy Etria pozostanie tu, w Wataszy Ziemi, czy zapuści się na nieznane tereny. Będę walczył tak długo, póki nie sprawię, że moja córka pozostanie ze mną w swoim bezpiecznym domu.

 

Łapy się pode mną ugięły, ale wytrzymałam mdłości i utrzymałam równowagę. W moim wnętrzu krążyły różne emocje-strach, smutek, gniew. Nie wiedziałam, co miałam o tym myśleć.

 

,,Kłamie!"-złościłam się.-,,od zawsze chciałeś mnie zabić! Teraz Twój plan się ziści. Jesteś zadowolony?"-ale na tę myśl zbierało mi się na płacz.

 

Miałam stanąć do pojedynku z własnym ojcem, a wynik już znałam z góry. Tak, musiałam przegrać.-,,nie mam przecież nic do stracenia"-starałam się pocieszyć, ale wtedy w głębi umysłu odezwał się cichy głosik:-,,a co z twoimi ulubionymi, smacznymi królikami? Co z Watahą Wilków Burzy, w której miałaś zostać na pół księżyca? Co z wilkami, które tam spotkałaś? Co z Blake'm? Czy naprawdę chcesz go zostawić?".

 

Tłum podniósł wojowniczy okrzyk wyrywający mnie z rozmyśleń. Nie miałam pojęcia z czego się cieszą. Czy ekscytowała ich wizja bitwy?

 

-Walczyć! Walczyć!-krzyczeli.-Dalej, dalej!

 

Przeczesałam wzrokiem całą grupę. Niemalże wszyscy wydzierali się w nieboglosy, przekrzykując świst wiatru. Jedynymi wyjątkami były Blad, Tigress i, oczywiście, Blake. Patrzył wprost na mnie, a jego ślepia wołały z tą samą rozpaczą co wtedy, gdy wleczono mnie do jaskini. ,,Przepraszam".

 

-Zaczynamy!-nagle rozległ się czyiś głos i wilki zamarły. Każde oczy były skierowane na mnie lub na Skygge'a, który rozpłaszczył się na ziemi i pełznął do mnie powoli. Cisza raniła uszy.

 

,,Nie"-pomyślałam z rozpaczą.-,,nie".

 

Walka się rozpoczęła. Zmuszona byłam porzucić wszelkie myśli i skupić się na własnych ruchach. Wydawało mi się, jakbym zamiast łba miała ciężki kamień. Trudno mi było układać strategię i nie mogłam się na niczym skupić. Stałam więc zamroczona w miejscu, a czarny wilk zbliżał się do mnie bez pośpiechu.-,,co ja mam robić?"-zastanawiałam się.-,,mam atakować czy zbierać siły na obronę? Czy... czy nie byłoby lepiej zrezygnować z walki?". Przed oczyma zaczęły przemykać mi obrazy ostatnich dni. Ludzie, wilki i złote wstęgi... jakim cudem znalazłam się w takiej sytuacji, w walce z własnym ojcem? Czy gdybym nie natknęła się na Vixen i Irni, to moja historia potoczyłaby się inaczej? Czy kiedykolwiek zobaczę jeszcze Blake'a i członków Watahy Wilków Burzy? Powoli przypominałam sobie ich pyski, futra, charaktery, które starałam się zapamiętać pierwszego dnia w obozie.-,,Marston-dorosły, pewny siebie czarnosierstny basior. Vesna-poważna, kasztanowo-biała wadera o fioletowych ślepiach. Jake..."-powtarzałam. Wtem coś doskoczyło do mnie i silnym kopnięciem zwaliło z łap. Gruchnęłam o ziemię, aż zadzwoniło mi w uszach.

 

-Uch!-jęknęłam, ale dźwignęłaem się szybko i uskoczyłam przed ostrymi pazurami. Jeszcze tylko by mi brakowało, abym miała kolejne blizny na pysku. Skygge warknął do siebie, zirytowany tym, że uniknęłam jego ciosu. Tłum wstrzymywał oddech.

-No, to stajemy wreszcie do walki, co?-zagadnęłam głupio, choć rozsądek krzyczał do mnie: ,,Ty idiotko! Co ty wyrabiasz?!".

-Na to wygląda-odburknął wilk, oblizując wargi, jakby już miał na nich moją krew.-trzeba było poddać się od początku. Naprawdę chcesz zginąć?-zaczął krążyć wokół mnie. Obracałam się wraz z nim, aby mieć na widoku jego pysk i ostre kły.

-Śmierć jest lepsza niż mordujący ojciec-palnęłam, ale w rzeczywistości cała drżałam. Co we mnie wstąpiło, że wygadywałam te bzdety?

-Ciekawe co powiesz, gdy zginiesz-mruknął i rzucił się na mnie.

 

Nie zdążyłam zareagować. Udało mi się rzucić jedynie na bok, ale on i tak dorwał mój ogon, który zaraz zaczął miętolić niczym grube futro zwierzyny. Wrzasnęłam z bólu, gdy tylko poczułam obezwładniający dreszcz biegnący przez cały kręgosłup. Skygge'a udało mi się zrzucić przy pierwszym kopnięciu tylną łapą. Nie zatoczył się wprawdzie, ale to wystarczyło, aby się uwolnić od jego szczęk.

 

Oddychałam ciężko. Skoro tyle wystarczyło, aby mnie zmęczyć, to z góry wiedziałam, że prędko przegram.

 

,,Ciekawe czy będę umierała długo, czy krótko?"-przemknęło mi przez łeb. Nabrałam powietrza, aby wyregulować oddech, po czym skoczyłam na grzbiet przeciwnika. Nie był na to gotowy. Z dumą zatopiłam zęby w krótkim futerku na karku ojca. Uczepiłam się łapami jego pleców i zaciskałam szczęki tak długo, póki nie poczułam smaku krwi. Dopiero wtedy rozluźniłam uścisk. Jednak Skygge tylko na to czekał. Wykorzystując moje nieprzygotowanie, zrzucił mnie na ziemię i przekręcił na grzbiet. To była najbardziej niefortunna poza, jaką mogłam przybrać. Dzięki temu miał dostęp do mojego słabo chronionego brzucha i, co najważniejsze, do gardła. Z żalem uświadomiłam sobie swoją głupotę dopiero wtedy, gdy basior rzucił się z otwartym pyskiem wprost na moją krtań. Mogłam się jakoś szybko obronić, ale byłam tak przerażona moją porażką, że nawet nie zastanawiałam się nad tym, co się dzieje. Instynktownie spojrzałam w stronę Blake'a. Stał wystraszony na wszystkich czterech łapach, wgapiony we mnie z szeroko otwartymi oczyma. Pysk rozwarł w szoku. Zamarł w bez ruchu, tak samo jak ja.

 

,,Przepraszam"-tym razem to ja chciałam mu to powiedzieć, ale wiedziałam, że to koniec. Przegrałam.

 

(Autor obrazka: Obrazek jest własnością twórczyni opowiadania)

 

Coś jednak przykuło mój wzrok. Za ciałem mojego przyjaciela przykucnęły znane mi wilki. Nie należały do Watahy Ziemi, ale skądś miałam wrażenie, że je kojarzę... te oczy, futra i wyrazy pysków... dwie poważne wilczyce. Biały, skrzydlaty basior z ślepiami w dwóch kolorach. Para wader-szaroniebieska i czarna jak noc. Co oni tu robili? Czy to umysł płatał mi figle?

 

Alessa, Vesna, Arelion, Irni oraz Vixen.

 

Dlaczego obserwowali moją porażkę? Czy przybyli mi na pomoc i się spóźnili? Czy to na pewno byli prawdziwi członkowie Watahy Wilków Burzy czy tylko ich halucynacje? Otworzyłam pysk, aby ich zawołać. Poprosić o pomoc, ratunek. Zapytać się: ,,co wy tu robicie?". Uścisnąć. Wypłakać się. Uciec od wszelkiego zła.

 

Żaden głos jednak nie przeszedł mi przez gardło. Poczułam bowiem mokre zębiska zatapiające się powoli w mojej drżącej szyi.

Oddech stanął mi w płucach. To było ostatnie co zapamiętałam, nim Śmierć wyciągnęła ku mnie swoje długie szpony.

 

C.D.N.