Stałem nad chimerą i przyglądałem się jej matowym, martwym oczom. Alessa natomiast została wezwana na rozmowę a w sumie bardziej do wysłuchania ich monologu, bez mojej obecności, coś podobno było
tak ważne, że nie mogłem tego usłyszeć. Spoglądałem co jakiś czas na alfę i uważnie przyglądałem się jej mimice. Wyraźnie nie była zadowolona, z tego, co usłyszała, spoglądała czasem na mnie,
lecz nie byłem w stanie odczytać jej emocji. Jednak musiała się na to zgodzić, byśmy mogli się stąd wydostać, lub choć jedno z nas.
Minos po zakończonym pseudo dialogu z alfą wezwał mnie ruchem ogona. Pewnie ruszyłem w ich stronę, uważnie rozglądając się po terenie, mając nadzieję, że będą to ostatnie chwile w tej okrutnej,
lecz zadziwiającej krainie. Stanąłem po prawej stronie alfy, około pół metra od jej sierści. Usłyszałem tylko i wyłącznie dwa słowa:
- Próba zaufania. - szorstko powiedział Rhadamantys, stojąc tuż za mną, rzucił czymś twardym o ziemię, przez co powstał huk.
Wzdrygnąłem się, zamykając oczy. Gdy je otworzyłem, nic nie zobaczyłem. Zacząłem mocniej mrugać, niestety nic to nie dało, nadal wszędzie był mrok niczym w nocy bez księżyca czy gwiazd. Machałem
głową na lewo i prawo, desperacko szukając jakiejkolwiek odpowiedzi, jednak jej nie otrzymałem. Po chwili miotania się w miejscu stwierdziłem, że nie ma sensu się kręcić w kółko, lepiej będzie
czekać na jakiekolwiek dalsze instrukcje. Byłem tylko pewien tego, że z jakiegoś powodu odebrano i wzrok. W głowie natomiast brzmiały mi słowa sędziego niczym dzwon.
-,,Zaufanie" - pomyślałem, choć w sumie same wryły mi się w psychikę. Skoro nie mam możliwości
używania wzroku, będę musiał wytężyć inne zmysły, przede wszystkim słuch.
- Spokojnie. - usłyszałem łagodny jak miód na me skołatane serce głos. Głos Alessy. Uspokoiłem się i usiadłem na miejscu, w którym stałem.
-Zaraz przyjdę, nie martw się. - poruszyłem uszami w kierunku, jakim dochodził głos, po czym usłyszałem dźwięk łap, który powoli zanikał.
Prawdopodobnie zostałem sam, a słyszałem tylko wrzaski dusz z oddali, szumy i inne różne hałasy, chyba ze wzrokiem nie byłbym w stanie tego nigdy doświadczyć.
Nie wiem, ile minęło, może pięć, dziesięć piętnaście minut, lub godzina. Nie ważne ile im to zajęło, dla mnie było istotne to, czy nic się nikomu nie stało. Wtem ciszę przerwał głos Alessy, był
bardzo cichy, lecz wystarczający, by uspokoić mą niepewność.
- Arelionie! Podążaj według moich wskazówek. - mówiła, ja zwróciłem uszy w kierunku głosu.
- Choć w kierunku mego głosu. - powiedziała. Szybko wstałem i odwróciłem się o sto osiemdziesiąt stopni i bez chwili zawahania zmierzyłem w kierunku odgłosów. Czułem, jak kamyszki osuwają się mi
pod łapaki i jak trochę większe kamienie kopię.
- Skręć w lewo i to mocno. - znów usłyszałem wskazówkę.
Zatrzymałem się, by pomyśleć, która strona to na pewno jest lewo. ,,Rozejrzałem się" i
ruszyłem, mocno skręcając w moją lewą stronę. Wykonałem około dwudziestu kroków. Mimo mojego, niepodważalnego zaufania do alfy, czułem jak moja dusza dosłownie, siedziała mi a ramieniu.
- Teraz ostry skręt w lewo, tylko uważaj, ścieżka tam się mocno zwęża, łatwo będzie spaść. - głos był lekko głośniejszy i wyraźniejszy.
Zrobiłem, tak jak mówiła, po czym zatrzymałem się, żeby odetchnąć choć chwilkę. Poczułem, jak kropla potu spływa mi po czole, kanałem łzowym aż do samiutkiego końca pyska. Szczerze mówiąc, byłem
już trochę zmęczony zaistniałą sytuacją, tą ślepotą, tą szczególną ostrożnością w stawianiu każdej z łap, by przypadkiem nie spaść, z domniemanej ścieżki w podobno bezdenną przepaść.
Raz czy dwa razy byłem ciekaw, co się stanie, jak się pomylę, lub celowo źle pójdę, czegoś nie zrobię, jednak zbyt się bałem, by to przetestować, a przez moją głupotę żadne z nas by się stąd nie
wyrwało. Tak czy siak, powinienem być bardziej ostrożny, podobno ścieżka się zwęża, nie zdążyłem do końca o tym pomyśleć, a lewa przednia łapa zsunęła mi się ze szlaku i przewróciłem się,
wylądowałem na pysku, smakując piach krainy hades. Zadrapałem sobie podbródek, szybko wstałem i znów ruszyłem, tym razem jeszcze wolniej.
- Cofnij się parę kroków. - następna wskazówka.
Kto wie ile to parę kroków? Wykonałem i stanąłem, czekając.
-Minimalnie tył i prawo. - Każde jej polecenie było puste, bez emocji jakby ktoś uderzał w pustą stal.
Ogonem poszukałem, gdzie jest ta ukryta ścieżka, odnalazłem ją i ruszyłem w kierunku, jaki ona pokazuje.
Szedłem, szedłem i szedłem, ścieżka lekko zakręcała to w lewo to w prawo, lecz nie słyszałem żadnych komunikatów jak mam dalej iść. Aż w końcu skończyła mi się droga, nie ciągnęła się ani w lewo,
ani w prawo.
- Lunek skacz! - wykrzyczała.
a usiadłem, szczerze wystraszyłem się, nie widziałem jak mocno się wybić, jak daleko skoczyć ani czy w ogóle jestem w stanie doskoczyć.
- Zaufaj mi, skacz! - Znów krzyknęła, jej głos był głośny, wyraźny i blisko.
Nie miałem zbytnio innego wyjścia, na początku umysł zabraniał mi to robić, lecz intuicja kazała mi bez względu na wszystko inne słuchać się wadery. Wstałem, cofnąłem się parę kroków, dokładnie
to osiem dużych kroków, odwróciłem się i zacząłem biec, licząc metry, jakie przebyłem, oczywiście w moim łbie.
Gdy tylko poczułem, że zahaczyłem pazurami przednich łap o kraniec półki skalnej, wybiłem się z całej siły tylnymi łapami i wyskoczyłem w powietrze. Opór powietrza targał moim futrem, powiem wam,
dziwne to uczucie lecieć, ale tak naprawdę skakać. Nie wiedziałem, kiedy mam lądować, a Alessa siedziała cicho. Wyczułem, gdy traciłem prędkość w locie, a wiatr opierał się coraz bardziej od
brzucha strony, jakby chciał mi powiedzieć, że mam uważać i lądować. Wysunąłem przednie łapy, by nie uderzyć pyskiem o glebę. Po paru sekundach moje opuszki dotknęły podłoża i zgrabnie
wylądowałem.
- Dobrze, teraz idź przed siebie, aż... sam się zorientujesz. - tajemniczo powiedziała.
Nie mając innego wyjścia, jak ruszyć przed siebie i czekać na dalszy rozwój sytuacji, dziesięć, piętnaście, dwadzieścia kroków i nic, żadnej
zmiany, różnicy. Jedyna zmienność to kamyki wbijające się w moje poduszki, każdy krok to inne ustawienie skałek. Mimo mojej mam nadzieję tymczasowej ślepoty, szedłem dumnie z łbem wzniesionym.
Nastąpił ten moment, dotknąłem czegoś miękkiego czubkiem nosa, to się poruszyło.
- Wszędzie poznam ten zapach, Alesso to ty mam racje? - pewny zapytałem
- Nie inaczej, Lunek udało ci się, przeszedłeś to. - zadowolona powiedziała
- Nie, to MY tego dokonaliśmy, gdyby nie ty spadłbym na pierwszym zakręcie. - odpowiedziałem.
- Odzyskałeś wzrok? - zapytała wadera.
- Nie. - zaniepokojony odrzekłem.
Usłyszałem czyjeś kroki.
- Próba Zaufania się jeszcze nie zakończyła. - jeden ze strażników powiedział
- ,,Próba się nie zakończyła..." - mamrotałem pod nosem.
- Alfo, ufam ci, nie znam lepszej wadery niż ty, już dawno miałem ci to powiedzieć. Alesso ja cię kocham. - powiedziałem to tak stanowczo, jak nigdy, a to brzemię w końcu zelżyło mi z serca.
Usłyszałem pomruk zadowolenia strażnika i jednak reakcji wadery nie udało mi się usłyszeć ani odczuć.