[misja miesiąca]
Czarny basior obudził się w południe, standardowo z bólem głowy i nieprzyjemnym uczuciem w kościach. Powoli otworzył zaspane oczy, które zamknął, gdy tylko intensywne światło słoneczne wdarło się przez jego źrenice i padło na siatkówkę. Odkąd tu trafił, chciał podążyć za grupą i chodzić spać w nocy, a za dnia pomagać w różnych zajęciach albo zająć się swoimi sprawami, jednak dotychczas mu nie wychodziło. Dotychczas raczej był aktywny w nocy lub wieczorem, łatwiej mu się polowało, więc gdy wszyscy, a raczej większość jego nowych znajomych w Jaskini Przejścia już spała, on godzinami w bezruchu leżał z zamkniętymi oczami i zapadał w sen dopiero wczesnym rankiem. Teraz nikogo poza nim tam nie było. Gdy został przyjęty, wybrał sobie profesję wojownika, lecz przez to wszystko jeszcze ani razu nie uczestniczył w treningu u boku Alfy. Lub za nią, bo nie spodziewał się, że kiedykolwiek jej dorówna. Przy ich pierwszym spotkaniu czuł dobitnie, że jest zdecydowanie silniejsza od każdego, kogo do tej pory spotkał. Mimo wszystko nie mógł, a raczej nie chciał pozostawać bezużyteczny i siedzieć bezczynnie całymi dniami, dlatego tym razem postanowił ćwiczyć polowanie. Na tak dorodnych terenach zwierzyna była silniejsza, dlatego też trudniejsza do złapania. Przynajmniej dla niego. Nigdy nie był jakoś bardzo zwinny i cała walka z przyszłym jedzeniem odbywała się pod wpływem impulsu. Raz udało mu się zauważyć łowców w akcji, a ich technika zainteresowała go. Podążali za konkretnym planem, każdy miał swoje miejsce, swoją rolę. Co najważniejsze, działali w grupie. Aarel nie był przyzwyczajony do życia w większym towarzystwie. Lubił nawiązywać kontakty z innymi, lecz po wystarczająco długim czasie spędzonym w samotności, z wyjątkami, które nie trwały długo, zwyczajnie nauczył się nieufności i czasem przesadnej ostrożności. Wiedział, że tutaj nikt mu nic nie zrobi, ale podświadomie wolał trzymać się z boku, tak długo, jak tylko może. Wyszedł z jaskini na pozór pewny siebie, twardo stawiając łapy i z uniesionym łbem. Pogoda dzisiaj była, jakby to ktoś mógł określić, piękna. Słońce świeciło mocno, jednak temperatura powietrza nie była jakoś niebywale upalna. Gdzieniegdzie na niebie można było dostrzec małe chmury, niezwiastujące zmiany pogody, a przynajmniej nie w przeciągu kilku dni. Rozejrzał się po rozświetlonym otoczeniu, szukając drogi do jakiegokolwiek miejsca polowań. Poszło mu szybciej niż zwykle. Powoli zaczynał orientować się w terenie, ale nie był do końca pewny, czy się nie zgubi. Nie przejął się tym, zawsze mógł wzbić się w powietrze ponad las i poszukać jaskiń z wysokości, co było dużo prostsze. Rozprostował skrzydła i przeciągnął się, po czym ruszył truchtem przed siebie. Na początku chciał podążać za zapachem w celu znalezienia zwierzyny, ale obręby lasu pachniały dosłownie wszystkimi wilkami, dlatego nie mógł nic wyczuć. Zagłębił się dalej, do miejsca, które już wcześniej widział, jednak zapomniał, jak je tutaj zwą. Nigdy nie miał głowy do imion czy nazw, jeśli miałby szczerze odpowiedzieć dlaczego, to powodem byłaby zwykła niechęć do tego. Zagłębiał się coraz bardziej w gęstą, zieloną puszczę, cały czas węsząc. Poświęcił chwilę na krótki zachwyt nad bujnością tego obszaru, fauna i flora musiały być bardzo zróżnicowane, gdyż mieszało się tu wiele zapachów, zarówno zwierzyny, kwiatów, jak i drapieżników. Niektóre z nich rozpoznał jako członków watahy. Dwie wonie były jednak silniejsze, jedna należała do nieznanego mu wilka a druga do sarny. Nabrał nadziei na znalezienie roślinożercy i zapewnienie sobie posiłku. Podążył za nią, mając nadzieję, że jeszcze gdzieś spokojnie zajada sobie rośliny, nie czując niebezpieczeństwa. Truchtem przebiegł przez rozmaite zarośla, uważając na wystające gdzieniegdzie korzenie drzew. W końcu odnalazł swoją ofiarę. Sześć osobników stało spokojnie między drzewami, pożywiając się. Wybrał sobie tego największego i bezmyślnie ruszył do ataku, nie skradając się uprzednio, a wyczulone uszy zwierzęcia momentalnie podchwyciły hałas i rzuciło się ono do ucieczki. Basior przyspieszył, jednak nie mógł dogonić sarny, która była od niego zdecydowanie zwinniejsza i miała ułatwione omijanie przeszkód dzięki swoim wysokim i długim skokom. Nie zamierzał się jednak poddawać, biegł więc równym tempem, nie spuszczając zwierzyny z oczu. W końcu jego łapy zahaczyły o pnącza, które były przy ziemi, a on nie zdążył złapać równowagi ani pomóc sobie skrzydłami i runął na ziemię. Na szczęście nie zabolało. Otrząsnął się i natychmiast podniósł łeb, by spojrzeć na uciekającego zjadacza trawy. W duchu skarcił się za tak głupie podejście do polowania, powinien był wcześniej ocenić swoje możliwości i porównać je do pory dnia, która mu nie sprzyjała. Nagle zza chaszczy wyłoniła się smukła i zwinna sylwetka wilczycy, która dwoma susami dogoniła osłabione biegiem zwierzę, zraniła je pazurami i zatopiła zęby w jego szyi. Rozpoznał w niej jedną z łowców, których widział kilka dni temu, jednak nie wydawało mu się, że z nią kiedyś rozmawiał. Odwróciła się na chwilę i spojrzała na Aarela, po czym zaciągnęła konającą ofiarę bliżej i podeszła do niego.
– Nic ci nie jest? – spytała, patrząc na basiora z lekkim uśmiechem.
– Nie, tylko się przewróciłem. – Zdał sobie sprawę, że cały czas leży, więc wyplątał łapy z pnączy i wstał, szczerząc się. Złożył skrzydła i usiadł. – Szybka jesteś.
– Wiem, dziękuję – odparła sympatycznym tonem i zabrała się za jedzenie.
Basior spojrzał tęsknie na martwą sarnę.
– Podzielimy się? – zaproponował nieco desperacko, a wadera podniosła na niego wzrok.
– Nie, dzisiaj jeszcze nic nie jadłam. Ta jest moja, skoro ja ją upolowałam – zamilkła na dłuższą chwilę. Zastanawiała się nad czymś. –Jednak mogę pomóc ci znaleźć coś innego. Przydałaby ci się nauka polowania, samym bieganiem nic nie zdziałasz.
– Byłbym wdzięczny, niezbyt umiem planować – przyznał i uśmiechnął się do niej, co być może szczerze odwzajemniła. Widział, że była zadowolona, mogąc dać mu jakieś rady.
Cierpliwie zaczekał, aż skończy jeść, w tym czasie starając się rozpoznać zapach zwierzyny.
– Mogę spytać, jak się nazywasz? – zagadał, gdy zaspokoiła głód i wstała.
– Mam na imię Telisha – odpowiedziała szybko. Ładnie, stwierdził w myślach.
Przyjrzał się jej. Dopiero teraz dostrzegł, że jest dość drobna, mniejsza od niego. Jasnoniebieskie, przeszywające oczy dobrze współgrały z kremowo-białym futrem. Na szyi zawieszony miała mały medalion, o prostym kształcie. Wyglądem nie wyróżniała się za bardzo, nie miała przecież jaskrawego ubarwienia ani żadnych run czy znaków na ciele, ale nie można było odmówić jej uroku. Wydawała się przyjazna, dlatego i on miał zamiar być w stosunku do niej miły.
– Aarel, miło mi cię poznać – powiedział, zwracając się do niej i wrócił do szukania zwierzyny w pobliżu węchem, słuchem i wzrokiem. Spojrzał na waderę.
<Telisha?>