Chciałem udowodnić swoją wartość, oraz to, że potrafię przezwyciężać swoje strachy, obawy, niechęci do różnych rzeczy. Dzień choć letni był przyjemny, na dodatek lekko powiewał wiatr. Szczerze mówiąc do samego końca nie widziałem czy to jest na pewno to co chce zrobić, czy aby na pewno jest to bezpieczne. Spakowałem parę pajęczyn i innych opatrunków w sakwę. Przywiązałem ją na plecy i ruszyłem przed siebie, do wodospadów życia. Słońce przebijało się przez chmury, tworząc plamy światła na pobliskich jak i dalekich terenach. Spoglądając od czasu do czasu na chmury, ćwiczyłem swoje zdolności skradania się i bezszelestnego chodzenia. Wyprzedze wszystkie pytania, tak w każdej możliwej chwili ćwiczę to, jak to się mówi drogą na szczyt, nigdy nie jest prosta i trzeba dużo wysiłku by go osiągnąć. Gdy stałem tuż przed terenem, który należy do wodospadów życia, wziąłem głęboki oddech, uspokoiłem myśli i zacząłem iść w kierunku najwyższego miejsca spadającej wody.
Czułem jak me serce kołacze, jakby chciało wyskoczyć z mej klatki piersiowej i uciec w krzaki. Próbowałem się ogarnąć, by emocje nie przyćmiły mi zdrowego rozsądku.
Cóż zacząłem wspinaczkę po jednej z krótszych ścieżek na szczyt, lecz była ona też jedną z najbardziej stromych. Coś za coś długość za kąt nachylenia. Nie ma nic za darmo a na dodatek wiatr wiał mi w pysk, jakby chciał mi powiedzieć zawróc, póki jeszcze możesz. Już chciałem zawrócić, lecz jak bym spoglądał w swe odbicie w tafli lodu czy też w wodzie? Zobaczył bym tam tylko i wyłącznie tchórza, kogoś kto boi się tego, kim naprawdę jest.
Zostało mi tylko parę mocnych skoków by dostać się na samą górę. Dumnie stając na górze, słysząc szumiącą wodę, upadającą z hukiem w dół, ponownie wziąłem głęboki oddech próbując się uspokoić, wiatr tym razem lekko czochrał mym futrem. Odłożyłem sakwę na ziemię, oraz jednym ruchem położyłem sztylet na zawiniątko z opatrunkami. Następnie zrzuciłem je z klifu mając nadzieję, że nie wylądują w wodzie. Stanąłem na krawędzi klifu, tym razem słyszałem tylko tętniącą krew w moich uszach i oszalałe bicie serca.
- Za stary na to jestem. - powiedziałem cicho do siebie
- NIE MAM ZAMIARU WIECEJ UCIEKAĆ!!- wykrzyczałem w przestrzeń dając ujście mym silnym emocjom.
Po czym rozłożyłem skrzydła i skoczyłem w przepaść. Adrenalina zalewała całe moje ciało, owe skrzydła były pomiatane przez wiatr a umysł próbował nie nawalić i nie zabić mnie na miejscu. Naszła mnie głupia myśl, a mianowicie wyłączyłem całkowicie racjonalne myślenie i dałem się całkowicie ponieść chwili, by się nią cieszyć i łapać ją całym sobą, gdyż może to być moja ostatnia taka minuta. Zamknąłem oczy, rozkoszując się wiatrem któremu dawałem opór. Odezwał się mój instynkt, roztworzyłem skrzydła, opór powietrza momentalnie wypchnął mnie do góry na dobre parę metrów. Otworzyłem paczałki, zobaczyłem piękny widok, kto by pomyślał że nasze tereny, te które dzień w dzień patroluje są aż takie wielkie, że po tylu latach ten sam pejzaż może mnie tak mocno zachwycić. Machnąłem raz skrzydłami, by nie zachaczyć o żadne drzewo czy skałe. O dziwo te część ciała, pomimo nie lata miałem dobrze umięśnioną, jednak pływanie coś dało, w sumie to prawie tak samo jak w wodzie, tylko że o wiele wyżej. Byłem uważny jak nigdy, nie chciałem o nic zachaczyć. Był jeszcze jeden szczegół, powoli zaczynały mnie boleć plecy, a nie chciałem się zbytnio przeciążać. Problem jest taki, że nie wiem jak się ląduje.
- Raz kozie śmierć - powiedziałem do siebie.
Zacząłem pikować w dół, widziałem wiele razy jak Arris to robi, po prostu muszę odwzorować jego ruchy. Zbliżałem się do ziemi, nabierając prędkości co zbytnio mnie nie cieszyło. Trzy lub dwa metry nad ziemią odbiłem do góry po czym rozłożyłem skrzydła machając nimi do tyłu by w miarę normalnie i z gracją wylądować. Nawet nie wiecie jak wielkie było moje szczęście gdy poczułem glebę pod łapami.
- Udało się, to naprawdę się stało!!- zacząłem krzyczeć.
Dziś łowcy mnie znienawidzą na pewno przeploszyłem całą zwierzynę z okolic.
- Teraz tylko znaleźć sakwę, sztylet i mogę wracać.- zamruczalem do siebie.
Podszedłem pod klif i tam znalazłem moje zguby, schowałem sztylet, założyłem sakwę. Ruszyłem w kierunku swej jaskini, będąc dumny z siebie, jak i tego, że dałem radę stawić temu czoła.