Patrolując teren niedaleko wulkanu, napotkałem ślady popiołu i dymu. Wyglądało to podobnie do zgliszczy lasu po pożarze, lecz na o wiele mniejszą skalę. Przerzedłem kawałek i znów to samo, i znowuż. Jakby przez bór przeszły trzy małe pożary, niszcząc tylko w jednej linii. Moja wrodzona ciekawość, jak i talent do pakowania się w kłopoty kazały mi iść i obczaić, o co chodzi z tymi śladami. Z tyłu głowa pałętała mi się jedna myśl, jeden konkretny gatunek, upewnię się jednak gdy to ujrzę. Szedłem cicho w krzakach, nie dając o sobie żadnego znaku bytu. Wtedy zobaczyłem stadko Calidi, pasących się na pobliskich pastwiskach. O ile trawę w lesie można tak nazwać. Wycofałem się powoli, nie spuszczając z nich wzroku.
- Muszę wziąć jakiekolwiek zioła, które dadzą mi, choć nikłą ochronę na poparzenia, bądź się pożądanie zmoczyć, co z moim futrem niestety odpada. - mamrotałem do siebie pod nosem
- Teraz mogę, się zbyt narazić jak je zaatakuje, ale przecież nie muszę ich atakować, wystarczy, że je przegonię z powrotem na wulkaniczne tereny gdzie ich miejsce. Tak to będzie zdecydowanie mądrzejsze niż rzucanie się na stado ognistych jeleni. - Mruczałem do siebie
Zorientowałem się, w którą stronę jest wulkan i zakradłem się do stada od przeciwnej strony, dokładniej od północy. Zakradałem się jak nigdy, aż sam byłem w szoku, nie słyszałem swych kroków. Gdy byłem około dwóch metrów od ognistych bestii. Zawyłem i wyskoczyłem na, kłapiąc szczęką i machając skrzydłami, by je spłoszyć. Mój plan prawie się udał, a mianowicie dwa osobniki uciekły w kierunku wulkanu, jednak chyba ich alfa czy głowa stada zostałby z mą walczyć, prawdopodobnie instynktownie by kupić czas reszcie.
- Zatańczmy - powiedziałem do niego.
On zaczął celować we mnie i pluć lawą. Ja skakałem na lewo i prawo okrążając go, by utrudnić mu celowanie, miałem też nadzieję, że zakręci mu się we łbie. Gdy na chwilę przestał pluć rozgrzaną skałą, skoczyłem na niego jak na zwykłą zwierzynę i wtopiłem kły w jego klatkę piersiową, by połamać mu żebra. Jednak jego krew, jak i ciało było rozgrzane go nieziemskich temperatur. Jak szybko się wgryzłem, tak szybko odskoczyłem na bok. Calid zaczął wierzgać i zawył donośnie z bólu.
- Czyli odczuwasz ból normalnie. Warto wiedzieć - powiedziałem do siebie.
Jego kapiąca posoka tam, gdzie lądowała, wypalała trawę. A ja czułem poparzenia na języku i dziąsłach.
Rozwścieczony stwór ruszył na mnie szarżą, ze swoimi rogami czy skałami. Uniknąłem niestety tylko połowy jego ataku, nadziałem się na jedno z jego ostrzy. Rzucił mną o drzewo, usłyszałem jak moje własne żebra się łamią. Skomlnąłem głośno. Wstałem, jak najszybciej mogłem. Calidi podpalił swe ciało i znów na mnie ruszył, Wiedziałem, że z tymi obrażeniami nie jestem w stanie odskoczyć wystarczająco szybko. Jednym ruchem Wyjąłem swój sztylet i rzuciłem nim prosto w rozjuszoną bestię. Celowałem w lewą pierś, lecz nie patrzyłem czy aby na pewno dobrze wykalkulowałem trajektorię lotu. Po prostu zamknąłem oczy, bojąc się, tego, co nastąpi. Wtem usłyszałem wielki huk, poczułem żar pod łapami. Niepewnie otworzyłem oczy. Zobaczyłem ledwo żywego stwora leżącego dosłownie o długość lisa od moich łap, jego żar dogasał, tak samo, jak jego żywot. Patrzył on na mnie z przerażeniem, jak i złością w jego paczałkach. Dobiłem go, by ukrócić jego męki, a mianowicie wgryzłem mu się w gardło, zanim to zrobiłem, zdążył mnie porządnie ugryźć w skrzydło, a czym mocno je poparzyć. Gdy odebrałem mu życie, syknąłem z bólu porządnie. Po wszystkim odszedłem, kulejąc, na najbliższą ścieżkę zwiadowców, położyłem się na środku niej i czekałem aż jakikolwiek zwiad mnie znajdzie i pomoże dojść do Telishy bądź mej jaskini.
Koniec