Stałem nad Alice, coś we mnie chciało ją zabić. Słyszałem jej dukanie, jej bicie serca, jej ciężki, przyspieszony oddech. Rozbiła się mikstura, która miała mi pomóc uśpić to coś, póki nie wyjdziemy stąd i nie trafię do swoich ziół. Sam zapach tu nie wystarczy, chcąc wrócić do kontroli swego ciała, nie mogę pozwolić, by przyćmił mi on umysł. Najlepszym sposobem jest okaleczenie się, wtedy wróci mi kontrola na jakiś czas. Nie wiem, czy starczy mi sił, by na siebie podnieść łapę. Jednak powinno udać mi się rzucić się na ścianę, skała jest dość chropowata, by porządnie się pokaleczyć. Zanim to zrobię, opiszę wam jednak, jak wygląda obłęd bądź opętanie? Wyobraźcie sobie czarne pomieszczenie, w którym siedzicie. Na środku tego pomieszczenia przed wami widnieje ogromne lustro oświetlone świecami, w tle słychać jakieś dźwięki, szepty. Kuszenie demona, spełnienie snu o potędze, za oddanie kontroli. Szaleństwo za potęgę, niezły deal co? Jednak ja jestem zdania, że droga na skróty nie istnieje, a zwłaszcza jeżeli ta droga idzie przez ciemne moce. Patrzę w lustro, a tam ja i moje odbicie, niby normalne, lecz me tęczówki są na pół czarne i mają nie moje spojrzenie. Wracając do tematu Alice, wziąłem rozpęd w mej głowie i uderzyłem z całej siły w lewą ścianę, miałem nadzieję, że to wystarczy, by przewrócić me ciało, a chociaż wytrącić mnie z równowagi. Na szczęście moje myśli było poprawne, przewróciłem się na ścianę i pokaleczyłem się przez ostre, nieszlifowane skały. Wtem lustro i świece zniknęły, z ciemności natomiast rysowały się kształty rzeczywistości. Wadera leżąca na ziemi, modląca się do Juny, koło niej przygaszona pochodnia, obok żaru kawałek szkła, to wszystko, co zobaczyłem trzeźwym umysłem, jak i zmysłami. Spojrzałem na ścianę, która była splamiona moją krwią.
- Czyli tak będę odzyskiwać kontrole w razie czego - powiedziałem do siebie pod nosem, wąchając swoją własną krew na skałach
- L-Lunek? - niepewnie wadera zwróciła się do mnie nie wiedząc, czy zostać, czy uciekać
- Tak - odpowiedziałem pewnie - Znalazłem sposób na to coś - zacząłem mówić, przy okazji sprawdzałem, czy waderze nic nie jest - Ból pobudza mój mózg do działania i wyłącza z transu, i na jakiś czas znów mam kontrole - zaczął węszyć za eliksirem - Widzę, że znalazłaś szatyńce, to dobrze trochę go to uspokoi - zlizuje substancje z podłogi
- To go nie wygania? - oburzona głośniej powiedziała - To po co ja po nie w ogóle biegłam? - zapytała z lekką pogardą
- Aby mi kupić czas - stanowczo powiedziałem - To go trochę uspokoi, do czasu dopóki nie będę u siebie, bez grzybów nie mam zamiaru wracać - bez emocji lekko zmęczonym głosem odpowiedziałem
- Czy to jest dobry pomysł? Nie chce podważać twego autorytetu, ale czy nie odbije się to na twoim zdrowiu? - lekko zmartwiona wstała z zimnej podlogi
- Gdzie jest moja sakwa? - Zapytałem
- Prosze tu ją mam. - wadera podała mi zawiniątko
- Dziękuję - zacząłem szperać w niej w poszukiwaniu ognistego ziela, znalazłem na dnie jeden liść - kurcze oby mi się udało
- Co udało? - zapytała
- Odpalić drugą pochodnie, która lekko namokła wilgocią - mówiąc to, podszedłem do leżącej parę metrów od nas pochodni i na jej wierzchu zacząłem rozgniatać zioło, by rozpalić ogień
- Cholibka, nie widzę nawet dymu, jesteśmy w ciemniej d... - powiedziałem zły
- No to musimy iść po omacku? - zapytała się mnie lekko zaniepokojona wadera
- Na to wygląda, gdybym tylko cokolwiek umiał z tym zrobić, ale niestety nie mam żadnej mocy z tym związanej, a wszystkie zioła już wyszły - smutny odpowiedziałem
Ruszyłem przed siebie wolno, lecz stanowczo, Alice była tuż za mną.
- Lunek w sumie umiesz zrobić tę kulkę światłą nie? Może coś więcej byś umiał? Ta ciemność mi się miesza w oczach - lekko zasugerowała
- Niestety nie... Lecz spróbować mogę. Choć nie wiem, czy dam rade z tym czymś z tyłu głowy - odpoweidziałem jej, po czym skupiłem się na tym, by zrobić cokolwiek pożytecznego
Szliśmy tak w ciszy i skupieniu przed siebie uważnie stawiając łapa za łapą, by czasem nie spaść. Nie wiem ile, minęło od tamtej sytuacji, jednak co jakiś czas celowo kaleczę się, by nie stracić panowania. Czułem jak krew, sączy się po moich bokach, lecz szło to znieść, było to niczym w porównaniu do ran, jakie zrobił mi Dracon. Cały czas myślałem to nad opętaniem to nad wytworzeniem jakiegoś światła, dawno tak intensywnie nie myślałem nad tyloma rzeczami. W tej chwili mignęło mi jakieś światło, lecz nie pasowała mi jedna rzecz, niebłękitne światło grzybów przed nami a jakieś ciepłe z tyłu.
- LUNEK - podekscytowana wadera aż wykrzyczała ze szczęścia - Udało ci się ty... Świecisz? - pełna szczęścia się do mnie wzróciła
- Na to wygląda, wow nie spodziewałem się, że w tej sytuacji uda mi się coś nowego odkryć -zdziwiony patrzyłem na swoje ogony, przyglądając im się dogłębnie - Wygląda na to, że tylko czarny pigment ma zdolność luminescencji. - analizowałem własną nowoodkrytą zdolność
- No to jeden problem z głowy, na razie widzimy więcej niż swoje powieki - zaśmiała się, po czym oboje przyspieszyliśmy kroku.
Szliśmy tak przed siebie, wybierając różne tunele tego podziemnego labiryntu. Ścieżka raz była stroma to łagodna, jednak zawsze prowadziła w dół. Żłoby skalne urozmaicały na swój sposób widoki. Fakt wielkie słupy skał zwisające zasklepienia robią wrażenie chyba na każdym. Niektóre były całe mokre i bez problemu szło się w nich przejrzeć, dostrzegłem w odbiciu, zakrzywionym, lecz odbiciu me oczy, wyglądały identycznie jak w zwierciadle w mym więzieniu, tęczówki od dołu zasłonięte były czernią i stopniowo przechodziły w mój naturalny kolor.
- Jeden z podstawowych objawów opętania - mówiłem do siebie pod nosem, lecz na tyle wyraźnie by Alice też słyszała
- Przepraszam cię... Miałem nas chronić przed takimi sytuacjami, miałem cię chronić, a tu co cudotwórca od siedmiu boleści nie umie sam siebie ochronić przed tym - zacząłem przepraszać i znów sobą gardzić
- Nie mów tak, każdemu to się mogło zdarzyć - próbowała mnie pocieszyć
- Już miałem zapalić to głupie kadzidło - byłem wściekły na siebie
- Dobra było minęło nie? Jestem pewna, że jak już stąd wyjdziemy, to ze związanymi oczyma się tego pozbędziesz - pocieszała mnie i dodawała mi otuchy
- Pewnie masz racje, ale powiem ci, jestem wykończony, chyba ta nowa zdolność wysysa ze mnie energię i to bardzo szybko, nie wiem ile jeszcze, tak wytrzymam, mój organizm ma zbyt duże obciążenie - zacząłem się znów martwić o bezpieczeństwo wadery
- Będzie okej, gdzieś niedaleko muszą te grzybki rosnąć, chyba że boją się złego opętanego wilka i pochowały się jak w bajkach - teatralnym głosem śmiała się
- Kto wie, może za następnym zakrętem je znajdziemy, przyspieszmy, póki mam siły - mówiąc to, okaleczyłem się, czułem, że znów tracę kontrole, tym razem zraniłem się w pierś i przyspieszyłem kroku, Alice była tuż za mną.