-Jesteś pewien, że wszystko w porządku? -zapytałam już chyba po raz setny.
-Tak, mówiłem ci. -wysłał mi wymuszony uśmiech, aby mnie uspokoić -tylko musimy zacząć zagęszczać ruchy i jak najszybciej znaleźć szatyńce.
Po tych słowach basior jeszcze bardziej przyspieszył. Wcześniej szliśmy ledwie spacerkiem, lecz teraz zaczęło mu wyjątkowo bardzo zależeć na czasie. A mi za to zaczęło przychodzić do głowy wiele niepokojących myśli. Biorąc pod uwagę, co się wcześniej zdarzyło i to, że jesteśmy w jaskini, w której panują demony, nie trudno było się domyślić, co może być na rzeczy, lecz nie chciałam w pełni dopuścić do siebie tej myśli. Przecież gdyby tak było Lunek by mi o tym powiedział prawda?
-Jak w ogóle wyglądają te grzyby, których szukamy? -spytałam, przerywając tym samym chwilową ciszę.
-Są dość charakterystyczne, w swoim naturalnym środowisku wykazują właściwości luminescencyjne i świecą w ciemności jasnym, niebieskim światłem. Trudno ich nie zauważyć. -wyjaśnił Arelion
-Rozumiem. -odpowiedziałam zamyślona, na tyle, że nie zauważyłam jak Lunek nagle się zatrzymał, przez co o mało na niego nie wpadłam.
-Co jest? Co się stało? -spytałam wystraszona, wyczuwając, że dzieje się coś niedobrego, na co basior jedynie syknął z bólu. Słysząc to, natychmiast odłożyłam pochodnię na ziemię ostrożnie na tyle, aby nie zgasła i podbiegłam bliżej basiora.
-Nie, nie, nie, nie, nie... nie teraz. Potrzebuję jeszcze trochę czasu. -Arelion zamknął oczy i zaczął mówić jakby sam do siebie, potrząsając przecząco głową.
Nim zdążyłam się zorientować co się dzieje, gwałtownie się do mnie obrócił i ze strachem w oczach podał mi sakwę, którą wcześniej cały czas nosił na grzbiecie.
-Nie mam za wiele czasu, musisz jak najszybciej znaleźć sza- przerwał, ciężko dysząc i zaciskając szczęki, po czym jakby próbował się uspokoić i spokojniejszym już tonem powiedział -znajdź szatyńce, zgnieć i dodaj do fiole-agh!
Ponownie zaczął warczeć i obnażać zaciśnięte kły zupełnie jakby to coś nie pozwoliło mu mówić dalej. Mógł jedynie w milczeniu odepchnąć mnie od siebie łapami w kierunku dalszej części tunelu. Powoli to coś, co siedziało w jego głowie, przejmowało nad nim kontrolę, widać było, że walczy z całych sił, lecz mimo to ten demon wygrywał. Nim się obejrzałam ze wściekłością w oczach, rzucił się w moją stronę, a ja w akcie desperacji i samoobrony postawiłam między nami lodową ścianę. Przerażona niezdarnie się przewróciłam, wlepiając oczy w lśniącą powierzchnię. Pochodnia, która powoli gasła i Lunek zostali po drugiej stronie. Czym prędzej sięgnęłam do sakwy po drugi kij i ogniste ziele. Zestresowana próbowałam sobie desperacko przypomnieć, jak to zrobił Arelion przed wejściem do jaskini.
-Dwa liście ognistego ziela... rozetrzeć... -szeptałam sama do siebie, licząc, że pomoże mi to zebrać myśli. Lada moment miałam zostać w całkowitych ciemnościach, a wtedy czekałaby mnie tylko śmierć.
"Nareszcie!" pomyślałam, kiedy ciepły płomień zaczął oświetlać wnętrze tunelu. Nieco spokojniejsza spojrzałam na lodową ścianę, za nią wciąż mogłam ujrzeć rozmazaną sylwetkę basiora chodzącą w tę i z powrotem jak głodny myśliwski pies. Zasmuciłam się patrząc na ten widok co z pewnością można było odczytać w moim spojrzeniu. Siedziałam tak przez chwilę wpatrując się ze smutkiem w na wpół przeźroczystą powierzchnię, na co Lunek zareagował jeszcze głośniejszym warczeniem i próbą drapania dzielącej nas bariery. "Wybacz mi to Arelion" pomyślałam, a po drugiej stronie tunelu powstała kolejna lodowa ściana, teraz miejsce, w którym znajdował się basior, przypominało pokój bez wyjścia, bądź pułapkę. To powinno go zatrzymać w jednym miejscu, dopóki nie wrócę z szatyńcami. Prawdopodobnie potrzebował ich do czegoś, co mogłoby mu pomóc, to by bardzo wiele tłumaczyło. Zaczęłam przeszukiwać torbę w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby pasować do urywku słowa "fiole". Może coś fioletowego?
Jedyne co znalazłam to małą butelkę z fioletowym płynem w środku. Nie miałam pojęcia, co to jest i z czego jest zrobione, ale to musiało być to. Schowałam buteleczkę z powrotem do sakwy, wzięłam pochodnię i ruszyłam sama w ciemność. Czas naglił, od momentu, w którym znacząco się oddalę od stworzonych przeze mnie lodowych ścian, te naturalną koleją rzeczy zaczną się topić, więc musiałam się spieszyć i nie zważając na nic biec co sił w łapach.
Podążałam kolejnymi tunelami, raz prowadzącymi w górę raz w dół starając się przy tym nie zgubić. Co jakiś czas oznaczałam sobie tunel jakimś lodowym znakiem, aby mieć stuprocentową pewność, że koniec końców będę wiedzieć jak wrócić. Poczułam jakby w moich oczach, znalazło się miliony gwiazd, kiedy w końcu dostrzegłam błękitne światło dobiegające z jednego z tuneli. Wbiegłam tam jak oparzona, a moim oczom ukazało się nie jeden, nie dwa okazy, a cała grzybnia. Mimo to nie miałam na tamtą chwilę czasu by zbierać nie wiadomo jakie zapasy. Jak na razie wystarczył mi tylko jeden. Ostrożnie zebrałam szatyńca, a ten przestał świecić i ukazał swoją szarawą barwę. Niepewnie go zgniotłam i modląc się o to, że niczego nie pomyliłam i postępuję dobrze, dodałam go do fioletowego wywaru. Natychmiast się rozpuścił. Nie czekając ani chwili dłużej schowałam eliksir do torby i jak najszybciej pobiegłam w stronę miejsca, gdzie zostawiłam Areliona. Miałam ogromną nadzieję, że sam zapach tego wywaru wystarczy tak jak w przypadku kadzideł, bo nie wyobrażałam sobie, żeby z moją nikłą w porównaniu do Lunka siłą udało mi się go przytrzymać i zmusić do wypicia napoju.
Po paru minutach w końcu ujrzałam za zakrętem fragment lśniącej, lodowej pokrywy. Natychmiast odłożyłam pochodnię i do pyska wzięłam butelkę z eliksirem, po czym podbiegłam bliżej. Na moment przestałam oddychać, kiedy ujrzałam, że... spóźniłam się... lód stopniał na tyle, że Arelionowi udało się przez niego przebić, lecz jego zapach wokół był wciąż świeży, musiał być blisko.
Nim zdążyłam cokolwiek zrobić, poczułam jak, ktoś skoczył na mnie od tyłu i całym swoim ciężarem próbował przygnieść do ziemi. Słyszałam wściekłe kłapanie zębów oraz dźwięk potłuczonego szkła prawdopodobnie fiolki, którą upuściłam. Wraz z jak się okazało Arelionem poturlaliśmy się przez chwilę, aż w końcu na dobre mnie przygwoździł do podłoża, na moje wielkie szczęście tuż obok rozbitej butelki i fioletowej mikstury. Jej zapach był dość intensywny, nieco drażniący nos, z łatwością mogłam go wyczuć, Arelion zapewne również. Zaczęłam błagać, żeby to zadziałało, żeby to tylko zadziałało. Resztkami sił przytrzymywałam przednimi łapami szyję basiora tak, aby nie mógł się pochylić i wbić we mnie swoich ostrych zębisk.
-Lunek, proszę cię, wróć -wydukałam.
C.D.N.
(Arelion pls don't kill me)