Staliśmy przed wejściem do groty, już mięliśmy wchodzić, jednak przypomniało mi się o bardzo ważnej rzeczy. Mianowicie o jakimkolwiek źródle światła.
- Czekaj - znów zatrzymałem wadere
- Co tym razem? Nie możemy już tam wejść? - lekko zniecierpliwiona odpowiedziała, odwracając się do mnie.
- Musimy zrobić pochodnie, ja zajmę się bazą, a ty poszukaj dwóch dość grubych kijów, by robiły za trzon. Zrobimy dwie, w środku na bank nie znajdziemy żadnych materiałów, by to zrobić. Ewentualnie moje pióra. - Zarządziłem
- No, ok - wadera od razu ruszyła, szukać odpowiednich gałęzi.
Ja natomiast zacząłem zbierać suche gałązki, trawę i szyszki. Uzbierałem dość dużą kupkę, była wielkości dorodnego jeża, związałem ją sznurem lnianym, który miałem w sakwie. Alice w tym czasie zdążyła wrócić. Kije włożyłem do środka oby dwóch podpałek. Jedną pochodnię włożyłem sobie na plecy.
- Ta będzie na później, jak wypali się ta pierwsza - poweidziałem
- A jak chcesz je odpalić panie mądry? - teatralnym głosem oświadczyła
- Patrz i się ucz moja droga - Wyjąłem z sakry 2 liście ognistego ziela, roztarłem je na jednej z szyszek, gdy poczułem dym, włożyłem szyszke w przyszłe palenisko i tak się wszystko rozpaliło bez żadnego problemu.
- Oddaje ci honor - z wielkimi oczyma patrzyła na pochodnie, którą już trzymałem w pysku.
- Może ja ją wezmę? Już i tak jesteś dość obładowany? - zaproponowała
- N..nie, myślę, że dam radę - niewyraźnie odpowiedziałem, przez drewno w pysku.
- Jak sobie chcesz. - odpowiedziała mi
Ruszyłem w kierunku wejścia do pieczary, dałem znak waderze, by szła tuż za mną. Droga wiodła łagodnie w dół, jednak trzeba było uważać na śliską nawieszchnie, w której odbiło się nasze źródło jasności. Ostatnie promienie zniknęły tuż za pierwszym zakrętem. Otaczała nas jedynie ciemność, ewentualnie od czasu do czasu mignął jakiś kamień szlachetny, który dawał słabą aurę światła.
- Mrocznie tu - stwierdziła wadera, zbliżając się do mnie jeszcze bliżej
- Najgorsza jest ta aura tu panująca, tu gdzieś czai się zło - od samej myśli o tym zjeżyła mi się sierść na plecach.
- Wiesz co potrzymaj pochodnię. Ja wezmę i odpalę kadzidło, mam bardzo złe przeczucie - zaproponowałem
- Jasne, w końcu jesteśmy już dość głęboko. W ogóle ile schodzimy? Pięć, dziesięć minut? - zadała pytanie, po czym wzięła ode mnie pochodnie
- Możliwe, że nawet piętnaście, musimy być już dość głęboko. - Odpowiedziałem jej, po czym sięgnąłem do sakwy, by wyjąć kadzidła.
Nie zdążyłem tego zrobić, trzymałem cały zapas w łapie. Poczułem ogromny ból, jakby ktoś przywalił mi obuchem w bok. Cały zacząłem się trząść, drgawki podobne do tych przy hipotermii. Spojrzałem na Alice, wadera cofała się, nie spuszczając ze mnie wzroku. Nawet nie wiem, gdzie podziały się kadzidła, które przed sekundą jeszcze miałem w łapie. Coś się dostało do mojego umysłu, a ja za cholerę nie wiedziałem, jak mam się tego pozbyć. Zacząłem widzieć jak przez mgłę, słyszeć jak przez wodę, tylko te szepty, których udawałem, że nie słyszę tego, co do mnie mówił ten demon. Jednakże i tak się cieszę, że to opętanie weszło na mnie nie na nią, ja jej to zaproponowałem i nie darowałbym nic sobie, gdyby coś się jej stało. Dopóki, byłem w stanie nad tym panować, będę z tym walczyć. Przybyłem tu o własnych nogach i o nich stąd też wyjdę. Ja tak łatwo się nie poddam. Wstałem, nawet nie wiem, kiedy się przewróciłem. Wytężyłem wzrok, zobaczyłem ją, całą przestraszoną, przyglądającą się mi.
- Spokojnie, jest dobrze, żyje. Odpalmy te głupie... kadzidła. - starałem się zachować pewny ton głosu, by uspokoić wadere - Wiesz może, gdzie one są, jeszcze przed chwilą je miałem..
- Tu są, upuściłeś je, mając drgawki, podniosłam, byś ich nie złamał - podała mi małe patyczki
Odpaliłem je niemal od razu, modliłem się, by to odstraszyło, to co jest w mojej głowie. Niestety całe kadzidełko wypalone, a to coś nadal tam jest. Szczerze nie wiem na jak długo, jestem w stanie to znieść i być sobą. Boje się bym przez przypadek nie naraził mojej towarzyszki na śmiertelne niebezpieczeństwo.
-,, Cudotwórca od siedmiu boleści i ósmego smutku, żebym sam siebie nie umiał ochronić przed czymś takim" - zacząłem sobą gardzić
- Chodźmy, im prędzej znajdziemy te grzybki, tym szybciej się stąd wyjdziemy - uśmiechała się do mnie, choć czułem, jej niepokój
- Taaa dobry pomysł - udawaną pewnością odpoweidziałem
- Na pewno wszystko jest z tobą okej? Może zawrócimy? - Wyczułem troskę w jej głosie
- Myślę, że na razie jest okej - odpoweidziałem - ,, zobaczymy na jak długo, wygląda na to, że kadzidło uspokoiło to coś, jednak nadal czuje jego obecność" - pomyślałem
Ruszyliśmy dalej w głąb.
C.D.N
<Alice?>