· 

Szukając domu #5

-Proszę, proszę-Skygge uśmiechnął się, szczerząc kły.-wciąż pamiętasz jak się nazywam.

-Jak mogłabym zapomnieć?-warknęłam.-moje rany ciągle mi o tobie przypominały.

-Dobrze zrobiłem, zabliźniając cię-mruknął jakby do siebie, przeszywając mnie na wskroś swoim lodowatym spojrzeniem. Przypomniało mi to o wzroku Irni-chłodnym, ale i życzliwym jednocześnie. Jednak teraz go już nie ujrzę. Tak samo jak energicznej Vixen, mądrej Vesny, miłej Alessy czy przyjacielskiego Jake'a. Chyba nadal tęskniłam za Watahą Wilków Burzy, choć spędziłam w niej ledwo dwa dni.

Blake spojrzał na mnie z lekką obawą, jakby modląc się, abym nie powiedziała niczego nieprzyzwoitego. To przypomniało mi o pytaniu, które mi niedawno zadał.

,,Zamierzasz się sprzeciwić własnemu ojcowi?".

,,Owszem, chcę"-pomyślałam, unikając spojrzenia ciemnego basiora.-,,mam dosyć tego wszystkiego. Chcę znaleźć mój prawdziwy dom. Bezpieczny, bez wrogów i kłopotów".

-W jakim celu kazałeś mnie tu przyprowadzić?-spytałam i niemal zadrżałam, widząc jak Skygge kładzie gniewnie swoje uszy. Zamerdał ogonem, aby ukryć poirytowanie, choć doskonale było od niego czuć złość.

-Przecież to twój dom. Wataha Ziemi. To tutaj masz prawdziwych przyjaciół, rodziców-wymieniał.-i nauczycieli-dodał, podkreślając. Wiedziałam, że mówił o sobie.-poza tym nie ukończyliśmy szkolenia na wojownika. Uciekłaś, ale trening nadal na ciebie czeka-w jego głosie bez trudu dało się wyczuć wściekłość, którą hamował.

Ja również spłaszczyłam uszy, pokazując niezadowolenie.

-To nie jest mój dom-wyjaśniłam.-a lekcje, które mi dawałeś, to wielka bujda. Wiedziałeś, że chcę zostać zwiadowcą, a ty uczyłeś mnie na wojowniczkę wbrew mojej woli. To wszystko kłamstwo.

Skygge nachylił się do mnie, mówiąc cicho, abym tylko ja go usłyszała.

-Do czego dążysz?-szepnął.

-Pozwól mi odejść-powiedziałam twardo, choć głos mi się już trząsł. Byłam zmęczona tą rozmową, zupełnie jakby wysysała ze mnie wszelką energię.-tylko tyle od ciebie chcę.

-Zasada numer dwa w kodeksie Watahy Ziemi głosi, że wilk, który nie powiadomił przywódcy o decyzji odejścia, nie może należeć do innej watahy.

-Więc?-spytałam głupio, choć wiedziałam co chciał mi tym przekazać.

-Nie poinformowałaś mnie o swoim odejściu. Wciąż należysz do watahy-powiedział głośno, aby wszyscy go słyszeli.-złamałaś zasadę kodeksu. Gdybyś chciała tu pozostać, mogłoby ci to ujść płazem-jego głos stawał się coraz bardziej nasiąknięty złością.-ale z racji tego, że chcesz odejść, będziesz musiała ponieść konsekwencje.

Nagle pomiędzy nas wepchnęła się Blad, o której podczas rozmowy zdążyłam zapomnieć. Rzuciła mnie i ojcu zaniepokojone spojrzenie, zupełnie jakby miało ono jakoś rozładować atmosferę.

-Zasada numer cztery kodeksu Watahy Ziemi-zaczęła recytować.-,,Aby móc odejść z watahy zaraz po złamaniu zasady numer dwa, trzeba złożyć przywódcy ofiarę w postaci jelenia".

Wypuściłam z ulgą powietrze. Jeśli tylko tyle wystarczyło, aby móc uciec z Watahy Ziemi, to byłam gotowa podjąć się wyzwania.

-Jednakże-wtrącił Skygge, uciszając waderę cichym syknięciem.-niedawno zmieniłem tą zasadę.

-Co?-oburzyła się moja matka, najwyraźniej nic na ten temat nie wiedząc. Blake podkulił zaniepokojony ogon.

-Aby móc odejść z watahy wystarczy, że...-zawiesił głos na krótką chwilę.-pokonasz mnie w walce na Wietrznym Płaskowyżu.

-Chwila...-chciałam to jakoś skomentować. Nim jednak choćby jedno słowo wyszło mi z pyska, Skygge uniósł łeb i donośnie krzyknął.

-Do więzienia z nią!

-Co?-spytałam spanikowana.-Przecież ja...

Nagle tuż obok mnie znaleźli się Tigress i Snic, zupełnie jakby stali tutaj przez cały czas. Rdzawosierstna wadera chwyciła mnie za kark i zaczęła ciągnąć po ziemi. Straciwszy równowagę, wywróciłam się, a brązowy basior doskoczył do mnie i pomógł swojej kompance mnie wlec. Spojrzałam na ojca i matkę. Skygge patrzył na mnie z triumfem. Blad spanikowana zerkała raz na mnie, raz na swojego partnera, chcąc przerwać tą kłótnię. A Blake...w jego ślepiach dostrzegłam żal. ,,Przepraszam" wołały jego oczy. ,,Przepraszam".

,,On naprawdę żałuje swojego czynu"-uświadomiłam sobie.-,,Niepotrzebnie się na niego denerwowałam. To wszystko wina ojca. To on kazał mu mnie porwać".-wcześniej nie potrafiłam przyjąć tego do wiadomości, ale gdy ujrzałam zmartwiony pysk basiora, w końcu to zrozumiałam.

Podwładni Skygge'a dociągnęli mnie do groty dla więźniów. Wystarczył ich jeden zgrany ruch pysków, aby rzucili mnie z całej siły do wnętrza jaskini. Upadłam na wilgotnej, nieprzyjemnej ziemi, a ciemności natychmiast otuliły moje futro. Jedynym źródłem światła były promienie słońca wpadające przez zasłonę z bluszczu. Zerwałam się na równe łapy, gotowa do działania. Chciałam coś zrobić, aby wydostać się z tego nieprzyjemnego miejsca, ale uświadomiłam sobie, że nie wiem co.

-Tigress, Snic-Skygge zwrócił się do wilków, podnosząc głos.-pilnujcie wejścia do więzienia. Cały dzień i noc-rozkazał.

-Tak jest-przyjęli i natychmiast usiedli przed grotą. Ojciec i matka ulotnili się, a jedynymi wilkami, których byłam w stanie dostrzec byli strażnicy i Blake. Ciemny basior podszedł do wadery i powiedział jej coś cicho, na co ta skinęła łbem. Basior obrócił się i pognał w stronę lasu. Pewnie poszedł sobie coś upolować. Na tę myśl zaburczało mi w brzuchu.

,,No tak"-pomyślałam.-,,ostatnim posiłkiem, który jadłam był królik, którego upolowała mi Irni". To dziwne, że od tamtego czasu minęło tak dużo czasu, a głód poczułam dopiero teraz. Rozejrzałam się dookoła. Wszędzie, gdzie sięgały moje ślepia, dostrzegałam małe kamyki, kości drobnych zwierząt i niewielkie kałuże. Niechętnie zwinęłam się na podmokłej ziemi, obracając się plecami do wyjścia. Nie chciałam już patrzeć na świat. Światło irytowało i parzyło przyzwyczajone już do ciemności oczy. Obserwowanie w połowie zasłonięte przez wiszące rośliny wilki też nie wydawało mi się zbyt atrakcyjnym zajęciem. Jedynie co mi pozostało, to rozmyślać nad przyszłością i zignorować ssanie w żołądku. Co mnie czeka? Kiedy stoczę walkę z ojcem? Jak będzie wyglądało nasze starcie? Czy mam jakiekolwiek szanse na wygraną?

,,Och, oczywiście, że nie. Przegrasz po pięciu uderzeniach serca"-przemówił mi głos rozsądku, a ja niechętnie przyznałam mu rację. Pewna część mnie żałowała, że jednak nie zostałam na dłuższe szkolenie na wojowniczkę. Może nauczyłabym się czegoś korzystnego. Czegoś, co mogłoby mi pomóc w pojedynku. Pokręciłam łbem, starając się zignorować okropne myśli. Postąpiłam słusznie-uciekłam z watahy. Nie powinnam tego żałować.

Do łba wpadł mi nagle wspaniały pomysł. Mogłabym przecież powiedzieć ojcu, że zmieniłam zdanie i postanowiłam zostać w Wataszy Ziemi na zawsze. A gdy mnie znowu przyjmie i zacznie traktować jak członka jego podwładnych, znowu ucieknę.

Przez moment wydawało mi się to wspaniałą ideą, jednak po chwili uświadomiłam sobie, że to nie ma sensu. Skygge tego nie zaakceptuje. Nigdy. Przecież już mu powiedziałam, głośno, oko w oko, że zamierzam odejść. A nawet jeśli zaakceptowałby moją decyzję, na pewno obstawiły mnie strażą. Po tak długim czasie nie byłby w stanie mi zaufać. Nie mogłam skorzystać z tego pomysłu.

Wiszący bluszcz zaszeleścił i poczułam, jak ktoś do mnie podchodzi i pochyła się nad mną. Nieznajomy nie odzywał się, ja także milczałam. Cisza była męcząca, a w jej drobinkach dało się wyczuć żal.

-Co się stało?-spytałam, nie odwracając się.-Czemu tu przyszedłeś?-wiedziałam bowiem, kto postanowił mnie odwiedzić.

Wilk okrążył mnie i usiadł przed moim pyskiem, ale ja ledwo dostrzegłam ten ruch. Jego futro w kolorze cienia doskonale zalewało się z ciemnościami więzienia.

Basior opuścił coś u moich łap, a do mojego nosa dotarł kuszący zapach królika. Skubnęłam bok potrawy, delektując się jej ciepłym mięsem.

-Dzięki-mruknęłam cicho między kęsami.

Wilk położył się i przez moment obserwował, jak jem.

-Etrio...-odezwał się.-ja...przepraszam. Naprawdę. To przeze mnie staniesz z Skygge'm do walki.

-Nic się nie stało-szepnęłam.-nie chciałeś zawieźć mojego taty. Robiłeś to, co ci kazał.

Blake pokręcił pyskiem.

-Stało się!-zaprzeczył.-Będziesz z nim walczyła. Nie będzie cię oszczędzał. Skorzysta z okazji, że stanie z tobą do pojedynku. ZABIJE CIĘ.

Przerwałam jedzenie i uniosłam nieco łeb, patrząc tępo w brązowo-szare futro zwierzyny.

,,Przegrasz po pięciu uderzeniach serca"-miał na myśli to samo co ja.

-Wiem o tym-westchnęłam.-już nic mnie nie uratuje. Przecież ja od dwóch lat prawie z nikim nie walczyłam! Jedynie polowałam na zwierzynę-miałam ochotę wyć ze smutku. Nie chciałam umierać! Akurat wtedy, gdy natknęłam się na Watahę Wilków Burzy, na mój jedyny ratunek od samotności, na jedyną ucieczkę od przeszłości, sprawy musiały przybrać zły obrót.

Blake patrzył na swoje łapy, najwyraźniej rozmyślając nad moimi słowami. Wyglądał na tak samo przygnębionego co ja, zupełnie jakby to on szedł na pewną śmierć. Musiało mu być naprawdę smutno z mojego powodu.

-Etrio...-zaczął ponownie, ale natychmiast przerwał, zastanawiając się nad dalszym ciągiem wypowiedzi. Spojrzałam na niego i zauważyłam w jego oczach wahanie, więc zachęciłam go do kontynuowania.

-Mów-poprosiłam, starając się, aby mój głos nie brzmiał zbyt natarczywie.

Basior nabrał powietrza i zaczął mówić.

-Chodzi o to, że...-przełknął niezauważalnie ślinę.-pewnie tego nie pamiętasz, ale ty...i ja..

Powietrze przeszedł głośny ryk, zagłuszający dalsze słowa wilka.

-BLAKE!-rozległ się krzyk Tigress.-wyłaź stamtąd! Miałeś zanieść jej tylko jedzenie, a nie z nią rozmawiać! Chodź tu!

Basior natychmiast wstał na równe łapy, posyłając mi przepraszające spojrzenie.

-Wybacz-mruknął.-muszę iść.

Nim zdążył wyjść przez zasłonę z bluszczu, wstałam i rzuciłam się za nim, zatrzymując go tym.

-Co chciałeś mi powiedzieć?-byłam ciekawa dalszej części zdania, której nie usłyszałam.

-Ty i ja...-ponownie zaczął wypowiedź, ale do groty nagle wskoczyła zirytowana Tigress, znowu mu przerywając.

-BLAKE! TY KUPO PCHEŁ!-wrzasnęła.-Blad cię szuka!

-Przepraszam-szepnął do mnie i opuścił jaskinię, zostawiając mnie samą. Rdzawosierstna wadera stanęła ponownie na straży, prychając z oburzeniem. Stałam samotna w ciemnościach, starając się rozszyfrować to, co chciał mi powiedzieć Blake.

,,Pewnie tego nie pamiętasz, ale ty i ja...".

O co mu mogło chodzić?

-Kolejna zagadka-mruknęłam do siebie, zasmucona. Tyle tajemnic, tyle sekretów! Dlaczego wszyscy tyle przed mną ukrywali?

Nagle w łbie pojawiły mi się strzępki rozmowy z Terrą. Kołotały mi w mózgu, rozlegający się echem i z irytującym piskiem.

,,Cień stanie się mrokiem, aby znów zaświecić".

,,To tylko kwestia oceny".

,,Tylko determinacja poprowadzi cię do odpowiedzi".

Całe futro, które na sobie miałam, wydało mi się w jednej chwili ciężkie niczym skała. Łapy stały się dziwnie giętkie, jakby bez kości. Osunęłam się z nienaturalnie mocno bijącym sercem.

,,Co się dzieje?!"-pomyślałam, spanikowana.

Ziemia, wcześniej chłodna i wilgotna, w jednej chwili przeobraziła się w rozgrzane podłoże, skwierczące niczym ogień. Grota zaczęła się sypać, a wyjście z niej zniknęło, obsypane głazami. Nigdzie nie mogłam dostrzec żadnego źródła światła. Jedynie ziemia pulsowała dziwnym, czerwonym, jakby krwistym blaskiem. Wszystko kręciło się wokół mnie, a ja próbowałam powstrzymać okropne wrażenie, mrugając oczami. Na daremno, oczywiście. Wokół mnie zaczęły zbierać się wszystkie wilki, które dotychczas spotkałam. Skygge, Blad, Tigress, Snic, cała Wataha Wilków Burzy i, oczywiście, Blake. Wszyscy utworzyli wokół mnie krąg, który ciągle zaciskali. Starałam się wstać lub jakoś zaprotestować, ale całe ciało odmówiło mi posłuszeństwa. Musiałam wyglądać jak jakaś ofiarą składana bogom. Przeszedł mnie zimny dreszcz.

Zacisnęłam ślepia, chcąc usunąć na dobre cały koszmar. To niczego nie dało, a wręcz przeciwnie-do moich uszu dobiegły jęki i wycia wszystkich wilków. Otworzyłam oczy i serce mi stanęło, gdy ujrzałam przed sobą Śmierć.