· 

Przypadek #7

Gdy już resztkami sił dotarłam na bezpieczną odległość od wioski od razu padłam na ziemię. Rany były lekko krwawiące i dość bolesne, ale widziałam, że nie zagrażają mojemu życiu, na moje oko nawet nie powinny pozostawić jakichkolwiek blizn. Znacznie więcej miałam uderzeń, obić i otarć niż ran ciętych. Ludzie nie zdążyli mi zrobić za dużej krzywdy, mieli za mało czasu, ale gdy tylko zorientowałam się gdzie jestem, byłam pewna, że to mój koniec, że skończę jak Asgore. Leżałam tak jeszcze nieruchoma przez chwilę. To wszystko moja wina, gdyby mnie wtedy nie zamurowało, gdybym znalazła w sobie tyle siły żeby zwyczajnie stamtąd odbiec, lub gdybym nie była taka głupia i jak każdy normalny wilk trzymałabym się od tych przeklętych istot z daleka Jake teraz nie ryzykowałby własnego życia. Wzięłam głęboki wdech przy, którym poczułam mocne ukłucie w okolicach żeber. Dwunożny kopnął mnie w tamto miejsce gdy się obudziłam i instynktownie zaczęłam wyrywać akurat przy przenoszeniu do klatki. Lecz teraz nie był czas na użalanie się. Znalazłam w sobie siłę by na trzęsących się łapach wstać i przemyśleć co robić dalej. Najpierw, przede wszystkim muszę wrócić do wioski i ustalić co się dzieje z Jake'iem. Czy go dopadli? A jeśli nie udało mu się uciec? Natychmiast odgoniłam od siebie przerażające myśli. Nie ma takiej opcji, na pewno nic mu nie jest, prawda? 

Zaczęłam truchtać w stronę wioski próbując się zmusić do biegu. W między czasie w głowie obmyślałam różne plany działania i starałam się przewidzieć najprawdopodobniejsze biegi wydarzeń. Dzięki temu mogłam obmyślić sobie przysłowiowy "plan B" w razie gdyby coś poszło nie po mojej myśli. Często tak robiłam w różnych sytuacjach, chociażby na polowaniu. Takie myślenie bardzo pomaga w byciu przygotowanym na każdą ewentualność, nawet jeżeli wiele rzeczy po prostu nie da się przewidzieć. Aby dokładnie wiedzieć co chcę robić dalej, musiałam wiedzieć gdzie w tej chwili znajduje się mój przyjaciel. Myślałam tylko o tym, że albo go schwytali, albo udało mu się uciec, trzeciej możliwej opcji nawet nie brałam pod uwagę, nie chciałam do siebie dopuścić tej myśli. 

Byłam już blisko, na tyle, że mogłam zobaczyć fragmenty drewnianych ścian otaczających osadę. Wtedy, nagle za sobą usłyszałam huk. Gwałtownie się odwróciłam. Co to było? Przez głowę przebiegło mi setki możliwych opcji. Co jeśli to Jake? Najszybciej jak to możliwe pobiegłam w tamtą stronę. Gdy byłam już na miejscu okazało się, że źródłem dźwięku oczywiście byli ludzie. Mieli coś ze sobą, jakieś zwierzę o brązowym futrze lecz nie mogłam dokładnie dostrzec jakie. Czy to...

-Szukasz kogoś?

Nabrałam gwałtownie powietrza z przerażenia lecz postać stojąca obok, mnie uciszyła. 

-Ciiii... lepiej żeby nas nie usłyszeli, zabierajmy się stąd jak najszybciej. -Jake, który jak się okazało nie był truchłem niesionym przez ludzi odwrócił się i z uśmiechem ulgi wykonał gest łbem, abym za nim podążyła. Zdziwiona jeszcze raz spojrzałam na dwunożnych, dopiero teraz odsunęli się na tyle bym mogła zobaczyć, że udało im się postrzelić jedynie kojota. Dopiero wtedy dołączyłam do Jake'a, szczęśliwa, że nic mu nie jest.

Gdy już się oddaliliśmy, na bezpieczną odległość mogłam wreszcie odreagować i go przyjacielsko przytulić. 

-Całe szczęście nic ci nie jest! Jake, tak bardzo cię przepraszam, to było takie głupie, to moja wina, gdybym wtedy nie... -sama nie wiedziałam, że potrafię aż tak szybko mówić i pewnie mówiłabym dalej gdyby nie to, że basior mi nagle przerwał.

-Spokojnie, nic się nie stało, zrobiłaś to w trosce o watahę, uspokój się. -spojrzał mi w oczy, a ja odetchnęłam i opuściłam łeb.

-To było takie lekkomyślne... mogliśmy zwyczajnie poinformować zwiadowców lub alfę, a ja... -zdałam sobie wtedy sprawę, że jestem praktycznie bliska płaczu.

-Nie obwiniaj się, miałaś rację, ci ludzie nie byli tam bez powodu. -ton basiora wydawał się śmiertelnie poważny.

-C-co? Jak to? -podniosłam zszokowana głowę, czyżby udało mu się coś znaleźć?

-Wtedy, podczas mojej ucieczki... udało mi się coś zobaczyć...

 

C.D.N

<Jake?>