· 

Przypadek #4

Skupiłam całą swoją magiczną moc w jednym punkcie i za pomocą umysłu wytworzyłam swego rodzaju lodową rzeźbę. Nie miała konkretnego kształtu, była raczej czymś w rodzaju abstrakcji z rozmaitymi, ciężkimi do opisania wzorami. Niektóre z nich przypominały kwiaty i liście, jeszcze inne były kształtami w których każdy wilk z pomocą wyobraźni mógł zobaczyć coś innego. Posługiwanie się magią nigdy nie przychodziło mi łatwo, lecz robiłam co mogłam by jakoś zaimponować mojemu nowemu znajomemu. 

-I co o tym myślisz? Nie jest to tak epickie jak twoje skrzydła ale...

-To jest...piękne -Jake przerwał mi w połowie zdania nie odrywając wzroku od lśniącej powierzchni, a ja zawstydzona miałam ochotę się skulić.

-Nie przesadzaj, to nic takiego. Myślę, że każdy wilk lodu potrafi takie stworzyć. Za to te skrzydła...

Basior przywołał je ponownie i spojrzał na nie smutnym wzrokiem.

-Wiesz... w Watasze Wilków Burzy nie będziesz jednym uskrzydlonym wilkiem, a nawet gdybyś był nikt nie traktowałby cię z tego powodu gorzej. Myślę, że byłoby wręcz przeciwnie -powiedziałam spokojnym tonem.

-Niby dlaczego? 

-Latanie to bardzo przydatna umiejętność, chociażby jakiś czas temu miała miejsce swego rodzaju powódź spowodowana kłótnią bóstw. Jedynie latające wilki oraz te radzące sobie z żywiołem wody były w stanie polować dla reszty watahy, inaczej mogłoby być z nami cienko.

Jake nieco się rozpromienił, lecz spojrzenie wciąż miał smutne. Po chwili milczenia spojrzał w niebo.

-Mogę ci pokazać kilka sztuczek -zamachał skrzydłami parę razy -chcesz?

-Pewnie! -odpowiedziałam z ekscytacją merdając jednocześnie ogonem.

-W porządku, tylko tu jest za dużo drzew. Chodźmy na Beztroską Polanę, tam będzie więcej miejsca. 

-Okej

Zaczęliśmy iść śmiejąc się, a potem przyspieszyliśmy. Z czasem z szybkiego truchtu rozpędziliśmy do biegu, a później to przerodziło się w przyjacielski wyścig. Gdy dotarliśmy na skraj lasu, zmęczeni, ale rozbawieni zatrzymaliśmy się łapiąc oddech.

-Pierwszy

-Pierwsza

Rzekliśmy jednocześnie, a potem wybuchnęliśmy śmiechem. W końcu gdy nieco się uspokoiliśmy Jake stanął na środku polany i ukazał całą rozpiętość skrzydeł w pełnej okazałości. Później zaczął nimi wymachiwać aż w końcu wzbił się w powietrze robiąc rozmaite piruety i akrobacje. To było niesamowite, zupełnie jak podniebny pokaz tańca. Delikatny i pełen gracji. W końcu basior wylądował obok mnie tym razem nie chowając skrzydeł, a jedynie je składając. 

-To było niesamowite! -wykrzyczałam z typową dla mnie energią -Myślę, że dogadałbyś się z Irni. Ona również ma talent do latania. O! Albo mógłbyś jakoś wspomóc Areliona! Może tego nigdy nie przyzna, ale jestem pewna, że przydałaby mu się pomoc. Yyy...gadam za dużo prawda? -zaśmiałam się niezręcznie kiedy zdałam sobie sprawę jak szybko mówię.

-Nie, wcale nie -basior zaśmiał się lekko. W sumie nie dziwię mu się. Kiedy dopadają mnie słowotoki musi to wyglądać dość zabawnie.

-Co teraz chciałbyś robić?

 

<Jake?>