Wracałam z nieco nieudanego polowania, nie udało mi się wytropić niczego w miarę blisko, poza sporych rozmiarów dzikiem, którego sama bym nie upolowała, a nawet jeśli zajęłoby to mnóstwo czasu, oraz stadem łosi… Z czego na jego czele stał samiec, z ogromnym porożem. Wolałam nie ryzykować i obeszłam się smakiem. Szłam mocno zamyślona, nawet nie patrząc przed siebie i wtedy wpadłam na kogoś… Przewróciliśmy się oboje i w ten oto sposób znalazłam się na czarnym, dość szczupłym basiorze …
- Marston?! – krzyknęłam wystraszona. – Wybacz, trochę się zamyśliłam – dodałam.
- Nie, to nie twoja wina, to ja nie patrzyłem pod nogi – zaczął się tłumaczyć.
- Dobra, powiedzmy ,że to wspólna wina – zaśmiałam się schodząc z niego.
- Wracasz z polowania? – zapytał, jakby czytał mi w myślach, a może było to po mnie widać?
- Taa, można tak ująć, chociaż nie nazwałabym tego polowaniem – odrzekłam, gdyż moje łowy w tym dniu nie przyniosły oczekiwanego skutku.
- Możemy zapolować na coś razem, akurat też szedłem w tym celu – uśmiechnął się szeroko niebieskooki basior.
- Hmm, no w sumie. Razem jesteśmy w stanie zapolować na coś większego – powiedziałam po przemyśleniu, bo w końcu co dwa wilki to nie jeden.
- Masz ochotę na coś konkretnego? – dopytywał, szukając tropu zwierzyny.
- Szczerze obojętnie mi – odpowiedziałam, byłam na tyle głodna ,że nie robiło mi różnicy czy będzie to sarna, łoś, czy dzik.
- mam trop jelenia! – krzyknął Marston, kierując się za zapachem.
Nie chcąc być gorsza, również zaczęłam tropić i faktycznie jeleń zdawał się być niedaleko. Biegłam razem z moim towarzyszem za zapachem i w końcu, parzystokopytny znajdował się w zasięgu naszego wzroku. Wtedy zaczęliśmy obmyślać plan, bo jak się okazało był to spory jeleń i jeśli nie przemyślimy jak do niego podejść, to któreś z nas ucierpi, albo my oboje.
- Dobra, widzisz te skały po lewej? – pokazałam mu o co mi chodzi łapą.
- Tak – przytaknął, patrząc we wskazane przeze mnie miejsce.
- To ślepy zaułek, zagonisz go tam, ja będę już tam czekać i wtedy jak nie będzie miał gdzie uciec rzucimy się na niego – wytłumaczyłam mój plan.
- Jasne, to się raczej uda – zgodził się ze mną i zaczął skradać się do ofiary.
Ja wtedy, tak jak ustaliliśmy ruszyłam w kierunku skał. Schowałam się za nimi tak, aby jeleń mnie nie zauważył wtedy mógłby skręcić i nasz plan by się sypnął… Wyczekiwałam cierpliwie i w końcu zobaczyłam biegnące zwierzę, a za nim Marstona. Kiedy rogacz był już przyszpilony do ściany, dołączyłam do basiora, w ten sposób zablokowaliśmy mu drogę ucieczki. Rzuciliśmy się na niego niemal błyskawicznie. Ja go powaliłam, a niebieskooki wbił się w jego tchawicę po czym zacisnął szczęki. Ofiara się mocno miotała, jednak byłam w stanie utrzymać ją mocno przy ziemi. Po krótkiej chwili, jeleń wydał z siebie ostatnie tchnienie, a jego ciało opadło bezwładnie. W ten oto sposób, zapracowaliśmy sobie na obiad.
- Dobra robota – przyznałam, bo w końcu nie łatwo jest upolować zwierzę tego rozmiaru.
- Dzięki, zgrany z nas zespół – zaśmiał się, po czym zabrał się za jedzenie.
Zajadaliśmy się świeżym mięsem, przez dłuższą chwilę. Muszę przyznać ,że chyba dawno się tak nie najadłam, mój towarzysz również zjadł tyle ile mógł i jeszcze zostało tyle ,że najadły by się ze dwa, a może i trzy wilki. Jednak nie było sensu ciągnąc tego do watahy. W naturze nic nie ginie, jeśli my czegoś nie zjemy, zjedzą to kojoty, albo niedźwiedzie. Zaproponowałam Marstonowi odpoczynek po tak udanym polowaniu na pobliskiej polanie, na co z entuzjazmem się zgodził. Po drodze między nami znowu nawiązał się dialog:
- Słyszałem ,że ponoć dobrze walczysz – zaczął nagle temat.
- Hah, przy moim stanowisku i rasie to chyba nie jest jakaś specjalna umiejętność – zaśmiałam się, bo w końcu jestem zdania ,że alfa musi obronić watahy. – A ty jesteś wilkiem zła z tego co pamiętam, walka więc i Tobie nie powinna być obca – dodałam.
- Czemu tak myślisz? – spytał, zaintrygowany.
- Wilki ras, które nie noszą za sobą nic dobrego z reguły mają ciężko. Pewnie i ty nie miałeś łatwo – powiedziałam na co mina basiora zmieniła się, z uśmiechniętej na poważną. Zrozumiałam ,że trafiłam w czuły punkt. Nie miał pewnie łatwo, chciałam mu nawet zaproponować ,że może się wygadać, ale uznałam ,że to za szybko. – Jesteśmy na miejscu – dodałam zmieniając temat i pokazując na drzewo niemal po środku polany.
- Ładnie tu – odparł, przyglądając się bacznie widokowi.
A był on naprawdę ładny, łąka, kwiaty, zachodzące powoli słońce, oraz drzewa, które rozkwitały. Natura po zimie wracała do życia, było to widać, czuć, a nawet słychać. Marston położył się pod drzewem i ja również uczyniłam to samo. Wpatrywaliśmy się w niebo, rozmawiając o wszystkim i o niczym i wtedy coś mnie rozproszyło… Poczułam dziwny zapach, nie był to zapach żadnego zwierzęcia, przynajmniej zwierzęcia, które by zamieszkiwało nasze tereny. Mój towarzysz również to wyczuł.
- Ciekawe, nigdy jeszcze nie czułam tego… - zamyśliłam się, bo nie byłam w stanie nawet określić tego co właściwie czułam.
- Tak, ja również nigdy tego nie czułem – zgodził się ze mną mój towarzysz.
Bez zastanowienia ruszyliśmy za wonią. Biegliśmy dobre parę minut, co tylko świadczyło o tym ,że pomimo tak dużej odległości, to coś ma tak silny zapach. Wtem naszym oczom ukazały się ślady, zdawały się podobne do królika, lecz byliśmy pewni, że królik to nie był. Poza tym urywały się one co jakiś czas, a potem znowu pojawiały.
- Latający królik?! – odparł zaskoczony. – Nigdy nie widziałem czegoś takiego – dodał po chwili.
- Ja też, ale taka zwierzyna na naszych terenach z reguły nie oznacza nic dobrego – zaniepokoiłam się. – Musimy to sprawdzić – rzekłam stanowczo, czując taką powinność.
- Dobrze, w takim razem chodźmy – widać było, że on również przejął się tym znaleziskiem.
W dalszym ciągu kierowaliśmy się tylko za wonią i śladami jakie zostawiło owe stworzenie. Zajęło dłuższy czas zanim znaleźliśmy miejsce, do którego zwierzę się udało. Była to jama, za duża na królika, ale i za mała na jakieś większe zwierzę. Jednak podejrzewałam ,że zmieścimy się do niej. Nie miałam zamiaru czekać aż zwierzę samo wyjdzie, bo nie wiadomo ile to by trwało. Wcisnęłam się zatem do jamy i nie myliłam się prześlizgnęłam się bez problemu, to samo zrobił mój towarzysz. I wtedy szczęki nam opadły…
Naszym oczom ukazał się zupełnie inny świat… Mnóstwo magicznych istot, większość z nich pozamykana, albo po przywiązywana… Czy ktoś robił armię? A może chciał otworzyć zoo? – zaczęłam zadawać sobie te pytania w głowie. Popatrzyliśmy z Marstonem sobie w oczy i obydwoje byliśmy zdezorientowani. Wtem zauważyliśmy szukanego przez nas zwierzaka…
Był to królik z rogami, skrzydłami oraz wielkimi zębami. Chcieliśmy się bliżej mu przyjrzeć, tym bardziej ,że ja zaczęłam kojarzyć te stworzenie, coś mi ono mówiło, lecz wtedy stało się coś czego nie mogliśmy się spodziewać. Dostałam czymś w głowę i upadłam, kiedy traciłam przytomność zobaczyłam ,że Marston również leżał na ziemi. Przed moimi oczami stanęła jakaś sylwetka wilka, jednak nie byłam w stanie rozpoznać czy to był basior, czy wadera. Wtedy film całkowicie mi się urwał…
Gdy się obudziłam, mój towarzysz był jeszcze nie przytomny, chciałam do niego podejść, jednak nie było to możliwe. Zostałam przywiązana łańcuchem z jakieś dziwnej energii do ściany po lewej stronie pomieszczenia. Basior był przywiązany po prawej stronie. Wyglądało niemal jak w jakimś lochu, nie mieliśmy okien, a jedynym źródłem światła była szczelina pod drzwiami. Zostaliśmy przez kogoś pojmani, a w mojej głowie krążyły pytania: Czy to była pułapka? A może to przypadek? I po co komuś te wszystkie stworzenia? A co jeśli ktoś również i nas pojmał jako eksponaty? Zaczęłam wołać mojego kompana i to poskutkowało tym ,że się obudził. Odetchnęłam z ulgą i od razu nawiązałam rozmowę.
- Nie dasz rady do mnie podejść, łańcuch z tego czegoś sięga tylko do połowy pomieszczenia
- Właśnie zauważyłem… - przyznał, dochodząc do połowy. – Ale boli mnie głowa… - dodał.
- Nie dziwię się, mocno oberwaliśmy – odparłam, mnie również troch bolała. - I wiem już co to było za zwierzę, to był wolpertinger, czytałam o nim kiedyś… Jednak one ponoć wyginęły wieki temu, a raczej nikt nie wie gdzie się podziały dokładniej – przypomniałam sobie, coś czułam ,że widziałam gdzieś te stworzenie.
- Ciszej! – odezwał się oschle głos za drzwi, po czym otworzyły się one.
Ukazał nam się wtedy dobrze zbudowany basior, jego sierść była krótka i czarna, gdzieniegdzie przechodząc na bordową. Miał długie pazury, które ocierały się kiedy się poruszał, wydając przy tym nieprzyjemny dla uch dźwięk. Jego oczy były szare i tak lodowate ,że aż dreszcz przeszedł przez mój kark. Czuć było od niego aurę czarnej magii… Która tylko jeszcze bardziej mnie zaniepokoiła.
- Chcieliście ukraść moje skarby – zaczął. – Nie po to wybijałem wszystkie ekosystemy żebyście teraz wykradli moje zwierzęta – kontynuował swój monolog, a ja dalej nie wiedziałam o co mu chodzi, sądząc po minie Marstona on również. – Skończycie jako żarcie dla nich, one mi są potrzebne, dają mi moc… Kiedyś będę mógł zawładnąć nad wszystkim… - mówił zafascynowany, chyba nie miał okazji dawno z nikim pogadać.
- Zniszczyłeś światy tych zwierząt, żeby odebrać im moc? – spytałam z niedowierzaniem, jakim potworem trzeba być żeby zrobić coś takiego.
- To tylko zwykłe stworzenia, nic nie znaczące. Dla mnie zrobią więcej niż dla ekosystemu. Z czego ten głupi wolpertinger zdołał mi uciec – widać było zdenerwowanie po nim. – Muszę znaleźć tego tępego królika, a wy macie być cicho może i z was uda się wydobyć moc – uśmiechnął się nieszczerze po czym trzasnął drzwiami i odszedł.
- Musimy coś z tym zrobić, te zwierzęta… Nie mają domów przez tego szaleńca, on zabiera ich magię… Tylko w jaki sposób? Jak to możliwe? – teraz ja zaczęłam prowadzić monolog, zadając pytania retoryczne.
- Musimy na spokojnie przemyśleć wszystko i jakoś się stąd wydostać – podsumował mój towarzysz.
- Racja, trzeba coś wymyśleć… - zaczęłam się zastanawiać, jednak nie miałam żadnej wizji ucieczki.
- Wiesz co chyba mam pomysł! – rzucił nagle basior.
C.D.N.
<Marstonie? :D>