· 

Radosne dni #1

Dreptałam sobie ścieżynką w lesie. Wokoło panował radosny nastrój, który też mi się udzielił. W powietrzu czuć było wiosnę, a ja po chwili z tej radości zaczęłam sobie podskakiwać. Nie obchodziło mnie, co inni mogli sobie pomyśleć. Przypomniała mi się melodia, którą kiedyś słyszałam i zaczęłam ją nucić. Słońce miło przygrzebało, na niebie nie było chmur i wiaj lekki wiaterek. Było wręcz idealnie, lecz...

 

- Orientuj się! - krzyknął ktoś i nagle poczułam, jak coś ciężkiego na mnie spadło. Pisnęłam z przerażenia i próbowałam się wydostać, lecz to "coś" było zbyt ciężkie. W panice wgryzłam się w "coś" i z zaskoczeniem odkryłam, że ma na sobie futro. I że...skamli? Natychmiast wypuściła "coś" z pyska i że skruchą na nie spojrzałam.

- Oszalałaś?! - jasna, szaro błękitna wadera spojrzała na mnie z wyrzutem - Wyobraź sobie, że wilcze kły zatopione w twojej łopatki powodują ból. - zszokowana nie byłam w stanie nic powiedzieć. W końcu zreflektowałam się i wydukałam:

- Prze... Przepraszam... 

Przez chwilę wilczyca mierzył mnie groźnym spojrzeniem, ale po chwili wybuchła śmiechem. Zaskoczona taką reakcją struchlałam i poprosiłam:

- Um... A mogłabyś że mnie zejść?

- Och, tak, przepraszam - wadera natychmiast wstała, a ja z trzaskiem rozprostowałam obolałe kości. - Ogólnie to się nie przedstawiłam. Nazywam się Irni - uśmiechnęła się przyjaźnie w moją stronę. Spojrzałam, czy na pewno nikogo za mną nie ma, ale chyba jednak mówiła do mnie. 

- Pausli... 

- I bardzo cię przepraszam, nie myślałam, że jestem taka ciężka. I muszę przyznać, że czasami jestem wielką ciapą. 

- Irni... Czy ty nie jesteś tą wilczycą, która jest małomówna i raczej...taka no...chłodna?

Irni spojrzała na mnie ze zdziwieniem i zapytała:

- A kto ci naopowiadał takich rzeczy?! 

- Nooo... Vixen...

- Aaa - usłyszałam zarówno złość, jak i rozbawieniem w jej głosie. - No cóż, trzeba przyznać, że Vixen z całej watahy zna mnie najlepiej.

 

Ale nie myślałam, że tak o mnie myśli - o dziwo w jej tonie nie było smutku ani niczego takiego. Stwłyśmy przez chwilę w milczeniu. Przestąpiłam z nogi na nogę, nie wiedząc, jak zacząć rozmowę. W końcu dopiero poznałam Irni... No, Vixen sporo mi o niej mówiła i często widywałam ją w różnych miejscach, ale jeszcze nigdy nie zamieniłyśmy ze sobą słowa. Z tych smętnych rozmyśleń wyrwał mnie głos wadery:

 

- Masz jakiś pomysł na to, co mogłybyśmy dzisiaj porobić?

Zastanowiłam się chwilę. Może kąpiel w jeziorze? Nie, raczej nie miałam na to ochoty. Łażenie po drzewach? Tak, co jeszcze. No to może... 

- Latanie? - wyrwało mi się na głos.

- Świetny pomysł! - stwierdziła Irni i rozłożyła swe piękne skrzydła.

 

Kiedy na nie spojrzałam, i przypomniałam sobie te moje żałosne, czarne piórka... Westchnęłam i skupiła się na moich skrzydłach. Po chwili otworzyłam oczy. Ze zdziwieniem odkryłam, że Irni przypatruje się z podziwem moim skrzydłom. Były one czarne, rozłożyste, ale bardzo postrzępione. Machnęłam nimi kilka razy na zachętę i wzbiłam się w górę. Wilczyca poszła w moje ślady, a po chwili już szybowałyśmy nad lasami, jeziorami, górami... Z rozkoszą zamknęłam oczy i zrobiłam parę obrotów w powietrzu. Irni zaśmiała się, ale o dziwo nie szyderczo. Zachęcona zrobiłam jeszcze kilka sztuczek, dopóki nie poczułam kuszącego zapachu mięsa. Dostrzegła, że koleżanka też to poczuła. Spohrzałyśmy na siebie i niemal w tej samej chwili zleciałyśmy na dół.

Wylądowała i złożyłam swoje piórka. Zapach zwierzęcia delikatnie drażnił moje nozdrza. Nie czekając na kompankę, poszłam przed siebie. Wadera dogoniła mniei razem ruszyłyśmy za tropem. Z wyprzedzeniem próbowałam odgadnąć, co to za zwierzę. Najpierw pomyślałam o jeleniu, lecz od razu potrząsnęłam głową. Nie, jelenie inaczej pachną. Łosie też, kuny, dziki i zające również.

 

- Borsuk.

- Co?

- To jest borsuk. - powtórzyła Irni i wciągnęła jego zapach w nozdrza. - Lepiej go zostawmy. Borsuki mają ochydne mięso.

 

Nie zniechęcona ostrzeżeniami koleżanki, szłam dalej za zapachem. Miałam wielką ochotę na jakieś mięsko. Rzekomy borsuk znajdował się za drzewem na mojej lewej. Podkradłam się i szybko zaatakowałam. Po chwili już trzymałam zwierza w zębach i dumna potruchtałam w stronę Irni. Płynnym ruchem szczęki uśmierciłam go. Wadera miała rację, był to borsuk. Obwąchałam go starannie i wgryzłam się w mięso. Żułam je chwilę. Smakowało ochydnie. Wyplułam go i zaczęłam czyścić sobie język. Irni zaśmiała się i powiedziała:

 

- A nie mówiłam? Chodź, w tej okolicy jest dużo zajęcy. Poszłam za waderą, wpierw spojrzawszy z obrzydzenie na martwego borsuka i fuknęłam.

 

Krzaki poruszył się. Zwinnie w nie wskoczyłam i złapałam zająca. Ugryzłam go w kark, pozbawiając zwierzę życia, i wyniosła go w pysku z krzaczorów. Irni też się wynurzyła zza drzew, niosąc dwa zające. Położyłyśmy je na stos, który do tej pory udało nam się upolować. Spojrzałam na nie i zapytałam:

 

- Może już je zjemy, co?

 

Wadera ochoczo skinęła głową i wyciągnęła soczystego zajęca że stosu. Mi chwilę zajęło znalezienie takiego tłuściutkiego, a gdy zdjęłam go i Ugryzłam, Irni już oblizywa) a wargi i sięgała po następnego. Zające były pyszne. Ich mięso rozpływało się w pysku, a smakiem biły borsuki o głowę. Ze smakiem się oblizałam i wzięłam następnego. Rozgryzłam kość i wyssałam szpik. 

Trochę nam zajęło zjedzenie takiego ogromnego stosu, a kiedy sokńczyłyśmy, Położyłyśmy się w cieniu z pełnymi brzuchami. Nim się zorientowałyśmy, zapadłyśmi w miłą, poobiednią drzemkę.

 

Ze snu wybudził mnie cichy szept:

- Pausli!

Otworzyłam oczy i rozejrzałam się. To Irni patrzyła na mnie z przestrachem. Było już ciemno, więc jej oczy świeciły upiornie w ciemnościach nocy. 

- Co... - wymruczałam, lecz wadera natychmiast zamknęła mi pysk łapą i wysyczała:

- Cicho! Zamknij się!

 

Zrobiłam, co kazała. Nagle spokój nocy zakłócił jakiś dziwny dźwięk. Spojrzałam z lękiem na Irni, a ta wpatrywałam się zmrużonymi oczyma w kierunku, z którego pochodził ów hałas. Po chwili podniosła się i poszła w tamtą stronę. Przerażona wstałam się i ruszyłam za nią. Pod żadnym pozorem nie zostanę tutaj sama. Nie ma mowy! Ruszyłyśmy tam, bojąc się, co to będzie. Dźwięk dobiegał zza wysokich krzaków. Przerażona cofnęłam się, ale Irni warknęła na mnie:

 

- Nie bądź tchórzem!

Odetchnęłam ciężko i podeszłam. Rozchyliłyśmy krzaki, zaciekawione, co tam będzie, i ujrzałyśmy...

 

 

Irni! Cały ciężar zostawiam na twoich barkach;P