Topiłem się.
Uporczywie próbowałem wypłynąć na powierzchnię, jednak nie mogłem. Miałem uczucie, jakby cos ciągnęło mnie w dół i odbierało wszystkie siły. Usiłowałem zaczerpnąć powietrza, więc spróbowałem wyciągnąć szyję i wystawić pysk nad bagnem, by móc oddychać. Szarpałem się i miotałem, starając się nie zapadać głębiej w błoto. Zawyłem z rozpaczy. Nie uda mi się. Zginę w tym przeklętym bagnie.
Skowytałem cicho, czekając, aż wszystko się skończy. Zaprzestałem prób i jedynie zagłębiałem się w bagnie. Mój pysk również się w nim znalazł, toteż nie miałem dopływu powietrza. Powoli traciłem zmysły, aż zapadła ciemność.
Nic nie czułem.
Nie myślałem.
Nie oddychałem.
Umierałem.
Nagle poczułem, że coś się zmieniło. Jakbym znalazł się na powierzchni. Czułem słońce na moim futrze podwiewanym przez wiatr. Słyszałem przepełniony żalem śpiew. Znałem tę piosenkę. Śpiewałem ją Nuce, gdy byliśmy jeszcze szczeniakami. Był wtedy niesamowicie smutny. Potrzebował pocieszenia. Potrzebował mnie.
Teraz to on śpiewał tę piosenkę, ale w innej, jakby przepraszającej wersji. Nie wiedziałem dlaczego. Dla kogo ją śpiewał?
Nagle wszystko sobie przypomniałem. Wycieczka, Ponure Bagna i moje wpadnięcie w jedno z nich.
Zaczerpnąłem powietrza i rozkaszlałem się. Nuka przestał śpiewać i najpierw cicho, a później dużo głośniej wypowiedział moje imię. Otworzyłem oczy.
Wilk natychmiastowo zareagował, przytulając mnie mocno. Płakał. Przepraszał. Obiecywał, że nigdy mi tego nie zrobi. Zacząłem go zapewniać, że to nie jego wina, ale nie chciał mnie słuchać i dalej mnie przepraszał. W końcu przestałem i po prostu dałem mu się wypłakać.
- Ciiii, jestem przy tobie, nic mi nie jest. – szeptałem do wilka, a ten powoli się uspokajał.
Wydostałem się z jego objęć, stanąłem przed nim i powiedziałem:
- Jedna zasada.
Zrobiłem przerwę, a Nuka dokończył za mnie.
- Nigdy więcej nie odwiedzamy Ponurych Bagien.
KONIEC