Ludzie wydawali mi się o wiele wyżsi, niż sobie wyobrażałam. Swoimi łbami sięgali już do najniższych gałęzi drzew-zdałam sobie sprawę, że jeśli spróbowałabym ukryć się wśród liści, ci bez trudu mogliby mnie dorwać.
Każdy z nich miał na sobie sierść, była ona jednak dziwnie sztuczna... jakby martwa. Zrobiłam krok do tyłu i posmakowałam powietrza. Prócz zapachu lasu zdołałam wyłapać smród ich futer. Pachniały korą drzew i ziemią, ale i też niedźwiedziami i dzikami. To było naprawdę dziwne.
Dwoje z nich, stojących przy ostatnich drzewach lasu, celowało we mnie z wygiętych patyków z rozciągniętą żywicą, na której umieścili ostre jak pazury gałązki. Trzeci zaś, będący najbliżej mnie, niczego nie trzymał w łapach, co wydawało mi się podejrzane. Patrząc na mnie małymi jak kamyczki ślepiami, nagle wykrzywił swoją łapę w kierunku swojego grzbietu i choć wyglądało to tak, jakby ją sobie wykręcał, przez jego pysk nie przeszedł nawet grymas bólu. Czy to go nie bolało?
Ze swojego karkuLudzie wydawali mi się o wiele wyżsi, niż sobie wyobrażałam. Swoimi łbami sięgali już do najniższych gałęzi drzew-zdałam sobie sprawę, że jeśli spróbowałabym ukryć się wśród liści, ci bez trudu mogliby mnie dorwać.
Każdy z nich miał na sobie sierść, była ona jednak dziwnie sztuczna... jakby martwa. Zrobiłam krok do tyłu i posmakowałam powietrza. Prócz zapachu lasu zdołałam wyłapać smród ich futer. Pachniały korą drzew i ziemią, ale i też niedźwiedziami i dzikami. To było naprawdę dziwne.
Dwoje z nich, stojących przy ostatnich drzewach lasu, celowało we mnie z wygiętych patyków z rozciągniętą żywicą, na której umieścili ostre jak pazury gałązki. Trzeci zaś, będący najbliżej mnie, niczego nie trzymał w łapach, co wydawało mi się podejrzane. Patrząc na mnie małymi jak kamyczki ślepiami, nagle wykrzywił swoją łapę w kierunku swojego grzbietu i choć wyglądało to tak, jakby ją sobie wykręcał, przez jego pysk nie przeszedł nawet grymas bólu. Czy to go nie bolało?
Ze swojego karku wydobył lśniącą w promieniach porannego słońca rzecz. Jej końcówka nienaturalnie zabłyszczała, gdy ustawił łapę do poprzedniej, normalnej pozycji. Wystawił przedmiot przed siebie, a ja z trudem powstrzymałam okrzyk zaskoczenia. Bez trudu rozpoznałam ogromny pazur migoczący jaskrawym blaskiem, o którym wcześniej opowiadał mi ojciec.
Człowiek chwycił broń pewniej i ruszył w moją stronę. Wiedziałam, że jeśli czegoś nie zrobię, zostanę zabita przez niego i jego szpon. Nie miałam jednak szans na ratunek. Mogłam jedynie cofać się w stronę strumienia, aż do momentu, gdy dotarłam na jego brzeg. Wzdrygnęłam się, gdy zmoczyłam łapę chłodną wodą. Przeniosłam wzrok na ludzi. Byli niebezpiecznie blisko. Trzymający pazur znajdował się ledwo cztery długości zająca ode mnie. Z dziwnym sapnięciem podniósł pazur i skoczył w moją stronę. Chciałam zrobić unik, ale byłam zbyt wolna. Broń człowieka opadła na mój grzbiet, a ja zacisnęłam oczy, szykując się na ból, ale...
...nic takiego się nie wydarzyło. Odczekałam pięć uderzeń mojego serca, a gdy nadal nic się nie stało, otworzyłam ślepia i momentalnie zamarłam. Wszystko stanęło w miejscu. Woda w strumieniu nie bulgotała miło, człowiek z ostrzem wisiał nienaturalnie nad ziemią, a jego dwoje towarzyszy stało bez ruchu, nadal celując z broni w moją stronę. Liście z drzew zatrzymały się w połowie swojego opadania.
Jednak było w też coś dziwnego. Wszystko na jedno mrugnięcie oka ruszało, po czym się zatrzymywało. Zupełnie, jakby nie mogło się zdecydować.
-HAAA!-do moich uszu doszedł głośny, wojowniczy krzyk dobiegający ze strony strumienia. Spojrzałam w tamtą stronę i aż dech mi zaparło, gdy spostrzegłam, kto podąża do mnie z odsieczą. Bo oto w moją stronę kierowały się dwa wilki, które stały wcześniej na skale. Zbydwie zmierzały do mnie- pierwsza, z czarną sierścią, biegnąc po tafli płynącej wody, druga, z futrem o kolorze szronu, unosząca się nad swoją kompanką na białych skrzydłach o białych, lśniących piórach. Obydwie wyglądały przepięknie. Może naprawdę były boginiami?
W momencie, gdy łapami dotknęły ziemi, czas w końcu ruszył. Człowiek z pazurem wywrócił się, a ja ledwo uniknęłam przecięcia swojego ogona. Pozostali ludzie używając patyków rzucali ostrymi gałązkam w naszą stronę. Skrzydła szarawej wilczycy rozpłynęły się w powietrzu, a ta, wraz ze swoją towarzyszką ruszyła w stronę przeciwników. Mijając mnie, zauważyłam, jak zaszczyca mnie lodowatym spojrzeniem swoich błękitnych oczu.
-Rusz się, kupo futra!-krzyknęła w moją stronę, a jej głos był silny i donośny.-Do ataku!
Razem z czarną wilczycą rzuciła się w stronę ludzi z patykami, a ja bez zastanowienia czy słowa sprzeciwu skoczyłam na człowieka z ostrzem, który już dawno dźwignął się na tylne łapy. Nawet nie zawahałam się, gdy przeciął pazurem powietrze, a ja srawnie uniknęłam jego ciosu.
Minęły dwa lata, odkąd ojciec uczył mnie, bym została wojowniczką Watahy Ziemi. Kiedy uciekłam z domu, nigdy nie stosowałam brutalnych metod walki, więc z czasem o nich zapomniałam. Ale dzisiejszego dnia, gdy musiałam wraz z tajemniczymi przybyszkami stawić czoła ludziom, nagle o wszystkim sobie przypomniałam. Dziwne było te uczucie, które pojawiło się, gdy wysuwałam pazury i w myślach opracowywałam szybki plan działania. Podrapałam sztuczne futro człowieka, gdy skoczyłam mu na pierś, a ten wykrzyknął coś zaskoczony. Udało mi się bezpiecznie wylądować do ziemi, gdy ten spróbował poranić mnie pazurem. Po raz kolejny podjął próby okaleczenia mnie, lecz uskoczyłam w bok, a mój ogon zafalował, gdy przeciwnik ugiął się pod ciężarem swojej broni, a ja wylądowałam dwie długości lisa od niego. Zrobiłam z dwa susy do przodu i wykorzystując fakt, że mój przeciwnik próbuje podnieść swój szpon, zwaliłam go z nóg. Wywrócił się, a jego ogromny, lśniący pazur wysunął mu się z łapy, prześlizgnął po gołej ziemi i z pluskiem wpadł do strumienia. Przeciwnik jęknał, wiedząc, że stracił swoją jedyną broń. Słyszałam, jak nieznajome walczą z ludźmi, jednak ci starali się je trzymać na dystans, ciskając w nie osrymi gałązkami.
Drapiąc najmocniej jak umiałam, wskoczyłam człowiekowi na brzuch, niszcząc skórę i martwą sierść. Z ran, które mu zadałam, natychmiast polała się krew. Już miałam wgryźć mu się w ramię, gdy nagle poczułam, jak ten mnie spycha ze swojego ciała. Przeturlałam się do brzegu strumienia, omal do niego nie wpadając. Przypomniały mi się treningi z ojcem. Zawsze kończyłam tak samo-rozłożona na ziemi.
Szybko dźwignęłam się na łapy, ale człowiek wstał wcześniej ode mnie i zbliżał się do mnie, ściskając nowo znalezioną broń-gruby konar. Ledwo zorientowałam się, co zamierza z nim zrobić, ujrzałam, jak gruba gałąź leci w moją stronę. Na szczęście byłam szybka i zrobiłam sprawny unik. Człowiek szybko, aczkolwiek z trudem, podniósł broń i zamachnął się nią. Przypadłam do ziemi, unikając ciosu w łeb. Szybko odczołgałam się od mojego przeciwnika, ale i tak byłam niebezpiecznie blisko wody.
,,Jeśli nie będę uważać, to i ja skończę w strumieniu!"-przemknęło mi przez głowę.
-Uważaj!-usłyszałam krzyk. Nie należał on jednak do srebrzystej wadery, musiała się więc odezwać jej towarzyszka. Zamiast na wrogu, skupiłam się na czarnej wilczycy, ale ta wróciła do walki, nawet na mnie nie patrząc.
,,Na co mam uważać?"-pomyślałam zdziwiona.-,,A może nie mówiła tego do mnie?"
Nagle przypomniałam sobie o moim przeciwniku, więc natychmiast odwróciłam się w jego stronę. Ostatnie co widziałam, to jego wykrzywiony pysk i brązowy konar opadający na mój łeb. Jeden cios gałęzią wystarczył, abym straciła przytomność.