· 

Skrzydlaty towarzysz

Dzień zaczął się jak jeden z wielu dni. Wstałam wcześnie rano, aby zrobić sobie trening. Tradycyjnie zaczęłam od rozciągania się. Najpierw przednie łapy, prawa, lewa, następnie to samo zrobiłam z tylnymi. Następnie przeciągnęłam się w przód i w tył. Kolejnym etapem treningu był trucht, zaczęłam kierować się w stronę najbliższego lasu. Pewnie ktoś by spytał czy się nie boję, chodzić tak sama, albo czy nie czuje się samotna. Co do odwagi, nie bałam się i nie boję, znam te tereny na pamięć, tak samo jak zwierzynę, czy florę. Co do samotności, czasami mi doskwiera, jednak samotne treningi, gdzie nie ma do kogo pyska otworzyć są czasami uciążliwe, ale z innej strony nie mogę stawiać całej watahy, na łapy tylko dlatego ,że przeprowadzam trening. 

 

Lubiłam tą rutynę, chłodną rosę ,którą czułam na łapach, jak i futrze, bo spadała z liści drzew, lubiłam chłodne powietrze, widok wschodzącego słońca. Wszystko to miało swój urok. Jednak dzisiejszego dnia, moja rutyna została zaburzona dźwiękiem, którego nie słyszałam od bardzo dawna… Do moich uszu dobiegł skrzek. Znam skądś ten dźwięk, ale dawno go tu nie słyszałam – pomyślałam się, idąc w stronę źródła dźwięku. Przez całą drogę zastanawiałam się co to takiego, skojarzyło mi się z jakimś ptakiem. I nie myliłam się…

 

Moim oczom ukazał się sokół. Tak to był sokół – od razu skojarzyłam ten dźwięk, gdy go ujrzałam. Na pewno każdy z was kojarzy ten charakterystyczny odgłos jaki wydaje z siebie ten ptak. Sokoły na naszych terenach są raczej przelotnie, niż jeżeli się zatrzymują, więc zdziwił mnie widok tego ptaka na ziemi. Podeszłam bliżej na co przerażone zwierzę zareagowało nastroszeniem się piór i jeszcze głośniejszymi okrzykami. Wtedy ujrzałam ,że ptak jest zaplątany w gałęzie i bluszcz. Wygląda na to, że uciekał przed czymś, albo się ukrywał, że zdecydował się wlecieć w las. 

 

- Uspokój się – powiedziałam łagodnym tonem, wyciągając powoli ptaszysko z opresji. Jednak ten zareagował na to jeszcze większą paniką…

- Dobra po dobroci nie zadziałało… - pomyślałam. – Spokój powiedziałam! – odparłam stanowczo, tonem nie znoszącym sprzeciwu. I nie uwierzycie, ale to zadziałało jak zaklęcie, sokół uspokoił się, czekając aż skończę to co zaczęłam.

 

Było to spowodowane pewnie tym, że u większości zwierząt występuje hierarchia… Silniejszemu pokazuje się uległość. Tak też zareagował sokół, gdy pokazałam mu ,że ja rządzę. Po dłuższej chwili ptak został uwolniony. Przez chwilę stał jeszcze w bezruchu, po czym wykonał skłon głową, jakby na znak podziękowania i zaczął się wznosić w powietrze. Również wykonałam ten gest i ruszyłam dalej przed siebie. Gdybym go nie uwolniła mógłby skończyć jako śniadanie jakiegoś kojota, bądź niedźwiedzia – pomyślałam, kontynuując swój trening.

 

Kiedy zakończyłam trucht po lesie, znalazłam się na polanie. I wtedy stało się coś czego się zupełnie nie spodziewałam. Zobaczyłam zza siebie cień nadlatującego ptaka, po czym poczułam ,że wylądował mi na grzbiecie. Przyjrzałam się mu bacznie, to był ten sokół, którego przed chwilą uratowałam. 

 

- Możesz lecieć, jesteś wolny – odparłam do niego obojętnie. Jednak ten jakby ogłuchł i wpatrywał się we mnie swoimi ślepiami. 

- Okay, nie chcesz lecieć to nie – odparłam, zastanawiając się o co mu może chodzić. – Chcesz iść ze mną? – zapytałam, chociaż dziwnie się czułam gadając do ptaka.

 

Ptaszysko zareagowało na to zdanie gwizdnięciem, tak jakby chciało odpowiedzieć. 

 

- Może gadanie do ciebie nie jest takie głupie… Ty rozumiesz, prawda? – spytałam, chociaż nie do końca wierzyłam w jego intelekt.

 

Sokół wtedy  zleciał z mojego karku, stanął przede mną i  wykonał skinięcie głową, jakby na potwierdzenie moich słów. 

 

- Może przyda się w naszych szeregach ktoś taki jak ty. Potrafisz latać i masz świetny wzrok – podsumowałam go, bacznie się mu przyglądając. – Trzeba cię jeszcze jakoś nazwać… Może Arris? Pasuje Ci? – dodałam.

 

Za odpowiedź dostałam jego gwizd, co uznałam za tak. 

 

- W porządku Arris, wyszkolimy cię i będziesz świetnym kompanem podczas walki i treningów – uśmiechnęłam się do niego. 

 

Ptak podskoczył, jakby z radości, po czym wzleciał w powietrze. 

 

- No, teraz mam kompana do treningów… - pomyślałam. – Arris, leć za mną, pokażę ci gdzie teraz będziesz mieszkać – odparłam donośnym tonem. 

 

Pierzasty towarzysz wydał z siebie kolejny gwizd na te zdanie i zaczął lecieć za mną. 

 

------------------------------------------------------------------------------------------------

 

 

*Parę miesięcy później od przygarnięcia Arrisa.*

 

Nastał ranek, słońce zaczęło wychodzić. Kiedy tylko wyszłam z jaskini, zagwizdałam na co, mój towarzysz od razu zareagował nadlatując. Cieszyło mnie ,że on również wstawał o tak wczesnych porach jak ja.

 

- No to co Arris, dzisiaj bieg przełajowy przez polanę – odparłam do niego. W odpowiedzi dostałam charakterystyczny dla niego skrzek.

 

Ruszyliśmy zatem w kierunku wcześniej wspomnianego miejsca, truchtałam po wybrzuszeniach, wgłębieniach w ziemi, jak i również omijałam wszelakiego rodzaju przeszkody, takie jak konary drzew, czy kamienie. Sokół dotrzymywał mi przy tym towarzystwa, wyznaczając trasę biegu lecąc przede mną. Pokazywał on również wgłębienia, zmieniał wtedy wysokość lotu i leciał niżej, wybrzuszenia, które pokazywał lecąc wyżej, oraz kamienie i inne przeszkody wykonując manewry to w lewo, to w prawo.

 

Po paru godzinach takiego biegu, uznaliśmy trening za zakończony. Ptak wykończony lataniem, usiadł na moim karku. Pewnie gdyby nie moja gruba sierść, przeszkadzało by mi ,że wbija swoje pazury w nią, jednak dzięki temu ,że jest ona grubsza niż u większości wilków, nie był to problem. Oczywiście czułam ,że Arris siedzi, ale nie sprawiał mi przy tym bólu. 

 

Kiedy dotarliśmy do jaskini, w nagrodę ,że tak dobrze się sprawował rzuciłam mu kilka myszy, które upolowałam dnia poprzedniego. Ucieszył się bo od razu zjadł wszystkie ze smakiem. Po kilku godzinach odpoczynku, wysłałam go na patrol terenów watahy, a sama poszłam załatwiać swoje sprawy. Takie jak polowanie, pilnowanie porządku, oraz rzecz jasna sprawdzenie, czy wszystko jest tak jak powinno. Czy łowcy są na polowaniu, zwiadowcy coś znaleźli, strażnicy są na wartach, oraz, czy wojownicy dobrze sprawdzili się podczas treningu. Arrisa przeszkoliłam przez ten czas tak, że przylatywał na moje zawołanie, ponadto pokazałam mu tereny watahy, dzięki czemu może służyć za przewodnika dla wilków, które się zgubią. Przenosi on również wiadomości, oraz oznajmia o niebezpieczeństwie jeszcze zanim wilki, je spostrzegą. Kto wie, może zdecyduje się kiedyś na drugiego pupila. Nie sądziłam ,że można tak dobrze zrozumieć się z innym gatunkiem, a jeszcze do tego ptakami, z którymi tak naprawdę różni nas niemal wszystko.

 

KONIEC