Otworzyłam oczy i zamrugałam nimi kilka razy, aby przyzwyczaić się do promieni słońca, które padały na gałąź, służącej mi za posłanie. Pazury miałam wystawione i wbite korę drzewa najgłębiej jak się dało. Dzięki temu miałam pewność, że nie zsunę się z konara i nie spadnę na ziemię z wysokości trzech dorosłych basiorów. Gdzieś nade mną przycupnął ptak i zaczął śpiewać, pobudzając tym cały las. Motyle zerwały się do lotu, tu i uwdzie na niebie przelatywały leśne gołębie poszukujące pożywienia. Chwiejnie wstałam z mojego legowiska i podewszy do pnia drzewa zsunęłam się z niego na ziemię, podziwiając przez moment świat z góry. Wśród krzaków jeżyn i małych sadzonek nie spostrzegłam wprawdzie żadnego stworzenia, które mogłabym upolować sobie na śniadanie, ale wiedziałam, że to tylko kwestia czasu. O tej porze niektóre zwierzęta jeszcze się budzą. Za pewien czas część z nich opuści swoje domy, aby tak jak ja, poszukać jedzenia.
Westchnęłam z ulgą, gdy łapami dotknęłam miękkiej, leśnej ściółki i mogłam schować pazury. To naprawdę było męczące-spać z nimi wciąż wbitymi w gałąź. Dzięki nim miałam chociaż poczucie bezpieczeństwa. Uniosłam łeb i powąchałam powietrze, ale nie wyczułam niczego prócz wilgotnej ziemi, mocnego zapachu liści oraz igieł. Opracowałam szybki plan na dzisiejszy dzień.
,,Najpierw pójdę nad strumień"-zadycydowałam w myślach.-,,mam nadzieję, że również jakiś zając postanowi tam zaspokoić swoje pragnienie"-pomyślałam i poczułam, jak cieknie mi ślinka. Miałam dzisiaj ochotę na to puszyste, duże stworzonko, więc nie tracąc czasu ruszyłam kłusem w stronę źródła wody.
Stawiając łapy na rozgrzanej ziemi, rozglądałam się wokoło, chcąc sprawdzić, czy gdzieś nie znajdę jakiegoś zwierzaka nadającego się na posiłek. Niczego takiego jednak nie zauważyłam, więc dałam sobie spokój z poszukiwaniami.
W końcu jednak doszłam do strumienia, więc skupiłam myśli, aby schylić się nad jego taflą tak, aby nie wpaść do wody. Powinnam już dawno to opanować, ale krzywy, niemal pionowy brzeg i śliskie kamienie tylko przeszkadzały mi w napiciu się. Tym razem jednak słońce wysuszyło ziemię przy strumieniu, a silny prąd przesunął kamienie usadawiające się na jego dnie, więc mogłam spokojnie ugasić pragnienie, pozwalając mułowi muskać moje łapy i koić ból piekących pazurów. Zimna woda musiała na tyle rozbudzić mój umysł, abym zorientowała się, jaka na początku dnia byłam nierozsądna. Zamiast rozglądać się dookoła w poszukiwaniu zwierzyny, mogłam poprosić drzewa, by te ją za mnie znalazły. Przy strumieniu nie spostrzegłam żadnego zwierzęcia, które mogłabym upolować, więc okręciłam się w miejscu i spojrzałam na dzicz znajdującą się za moim ogonem.
Wiedziałam, że drzewa zamieniły się słuch. Zaczęły szumieć ciszej, niektóre nawet przestały się ruszać, zupełnie jakby wstrzymywały oddech.
,,Czy gdzieś znajduje się jakiś zając?"-spytałam się, a ich odpowiedź prawie natychmiast rozebrzmiała w mojej głowie.
,,Nie"-wprawdzie odpowiadało kilka pobliskich drzew, ale ich głosy brzmiały niemal tak samo, że tworzyły jeden cichutki, rozpływający się w mojej głowie głosik.
,,A jakieś inne zwierzęta?"-nadzieja mnie nie opuszczała.
,,Nie"-szepnęły, ale to nie był koniec ich wypowiedzi.-,,ale są tutaj ludzie"
-Ludzie?-jęknęłam.-,,Gdzie tak dokładniej są?"
,,Trzymają się swojej drogi"-odpowiedziały, a ja wiedziałam, że te niebezpieczne istoty są bardzo, bardzo daleko od mojego aktualnego położenia.-,,ale zmierzają w twoją stronę".
Wpadłam w panikę. Ludzie byli niebezpiecznymi istotami. Nie dorównywali wprawdzie sile niedźwiedzi, nie potrafili też latać, chodź stali na tylnych łapach jak gołębie, ale dysponowali ogromnymi pazurami ledwo mieszczącymi im się w dłoniach. Ich watahy budowały ogromne, zamknięte jaskinie z drewna. Umieli zaklnąć drzewa, by te nie miały korzeni i liści, czy otoczyły ich siedliska. Potrafili też władać nad ogniem. Nigdy, na szczęście, nie spotkałam żadnego człowieka, ale zanim uciekłam z Watahy Ziemi, ojciec chciał abym stała się od nich silniejsza, więc mi o nich opowiadał. Małam nadzieję, że istoty stojące na tylnych łapach zawrócą, ale drzewa co jedno uderzenie serca myszy informowały mnie, że ci wciąż kierują się w moją stronę.
,,Nadchodzą".
,,Idą".
,,Uciekaj".
Ale łapy miałam jak przykute do ziemi. Nie wiedziałam co robić. Strumień był zbyt szeroki i głęboki, abym mogła go przepłynąć. Nie mogłam pobiec pod prąd lub z prądem płynącej wody, bo wszędzie otaczały mnie duże krzewy, przez które nie dałabym się przedostać. Wejście na najbliższe drzewo też byłoby dla mnie niemożliwe, musiałabym się rozpędzić. Spojrzałam w stronę wody.
,,Może dałabym radę przeskoczyć z głazu na głaz na drugą stronę?"-do głowy wpadł mi świetny pomysł, ale zaraz go porzuciłam, bo żadnego z nich nie spostrzegłam.
Nagle coś przykuło mój wzrok. Na drugim brzegu strumienia, na szarym, płaskim kamieniu otoczonym krzewami, mchem i dwoma grubymi drzewami po obu stronach, stała para wilków.
Patrzałam na nie bez słowa. Czułam się tak, jakby czas zwolnił. Co one tam robiły? W tym lesie nigdy nie spotkałam żadnego stworzenia mojego gatunku, ewentualnie od czasu do czasu lisy, które wolałam unikać. Mogłabym przysiąc, że wcześniej ich tam nie było.
Jeden z wilków, na oko wadera, był niski jak na swój wiek, chodź wystarczył jeden rzut oka na jej pysk aby się upewnić, że mamy tyle samo lat. Jej futro miał jasno-szary odcień, a łapy wyglądały jakby niosły za sobą szron. Przez jej grzbiet biegła ciema pręga, która na końcówce ogona lśniła niebieskawą poświatą. Pod jej spojrzeniem lodowatych oczu czułam się mała i bezbronna, zupełnie jak podczas treningów z ojcem, gdy jeszcze byłam szczenięciem.
Przeszedł mnie dreszcz.
Drugi wilk wyglądał jak basior, ale zmieniłam zdanie o jego płci, gdy spostrzegłam jego sylwetkę przypominającą posturę trzyletniej wilczycy. To na pewno była wadera. Jej czarne futro nawet nie rozjaśniło się w promieniach porannego słońca i gryzło się białą jak śnieg sierścią na brzuchu. Chodź zad znajdował się w cieniu, spostrzegłam jak lewa, tylna łapa wilka ma szarawy odcień. Oczy wilczycy migotały na kryształowy fiolet, jakby skrywały w sobie tejemnice wszystkich magicznych kryształów ukrytych w jaskiniach.
Obydwie wilczyce wyglądały oszałamiająco. W porównaniu z nimk, byłam tylko zwykłą, szarą waderą, z szmaragdowymi oczami i czterema, starymi bliznami zadanymi przez przywódcę Watahy Ziemi. Umiem rozmawiać z drzewami, a obce wadery na pewno mają masę niezwykłych mocy, które pewnie są w stanie powalić całe stado dzików.
Gdybym mogła, przypatrywałabym się wilczycom przypominające boginie przez całą wieczność, ale z rozmyśleń wyrwał mnie szelest tuż przy moim ogonie. Obejrzałam się i byłam pewna, że na kilka zamachów skrzydeł gołębia moje serce przestało bić. Za mną stali trzej ludzie.
C.D.N