· 

Porwanie cz. 2

Leżąc bezradnie na grzbiecie mojej oprawczyni, spoglądałem w dół i podziwiałem widoki, wiedziałem jeżeli spadnę to po pierwsze ona i tak by mnie złapała a po drugie i tak jestem nielotem, po trzecie jestem związany. Mój łeb zaprątała jedna myśl czego dokładnie hybrydą jest, bo jeżeli jeden z jej rodzicieli był smokiem to może być na prawdę nie ciekawie. Samica patrzyła przed siebie i leciała równym rytmem, sądząc po oporze wiatru szło wywnioskować tylko jedno lecieliśmy naprawdę szybko. 

Po dość dłuższym czasie możliwe nawet, że chwilę przysnąłem, Sematenesis spojrzała na mnie:

- Lądujemy - warknęła

Skrzydła złożyła w pół i zaczęła gwałtownie lecieć w dół. Przez chwilę pomyślałem, że che nas oboje zabić, nabierała prędkości a ziemia była coraz bliżej, serce waliło mi jak głupie, chciałem zacząć się drzeć ze strachu jednak nie mogłem ponieważ moje ciało było sparaliżowane tym uczuciem. Zamknąłem oczy gotów na śmierć gdy ona rozłożyła skrzydła po czym od razu znależliśmy się na ziemii. Skulałem się z jej pleców i cieszyłem się, że żyje. Ona zaś spojrzała na mnie z pogardą we wzroku. 

Odwzajemniłem  jej spojrzenie, wiedziałem, żemoja dobroć nic to nie zdziała. Postanowiłem więc być równie szorstki jak ona do czasu, jak coś wymyślę. Rozejżałem się uważnie po dość górzystym terenie, niegdy tu nie byłem choć było coś w nich coś znajomego, jakgbym kiedyś już tu był. Wtedy odezwały się dawno zapomniane i niechciane wspomnienia.

- Nie... Nie... NIE... Czemu TU - próbowałem zachować spokój lecz przechodziły mi przez głowę najgorsze myśli i wspomnienia

- Ależ tak. Czyżbyś już wiedział kto na ciebie poluje? -  szyderczo się uśmiechnęła

-  Niestety... domyślam się, co jest raczej oczywiste... - Niedoweirzałem  - Jakim cudem on jeszcze żyje?!  - moje zdziwienie nie miało granic

- No widzisz cuda się zdarzają - powiedziała Semathenesis - Jednak ja w takim stanie tam nie mogę wejść - uśmiechnęła się do mnie co było niepokojące i to bardzo

Wtedy łuski wadery zaczęly się skrzyć, dosłownie po paru sekundach stała przed moim obliczem wysoka czarna jak krucze pióra wadera z średniej długości ogonem, ogormnymi opierzonymi skrzydłami, rogi na kości czołwej zostały i te same złociste oczy z żmijową śrenicą. 

- Nie gadaj, że.. - przerwano mi

- Dokładnie tak, a to dopiero jedna z wielu ciekawych rzeczy o mnie - Spojrzała mi prosto w oczy po czym włożyła mnie na plecy jednym ruchem i poszła przed siebie.

W jej spojrzeniu było coś innego, interesującego. Zdziwiła mnie zaistniała sytuacja i odziwo jej futo było miękkie jak każdego innego wilka. Z każdym jej krokiem zamazane zębem czasu wspomnienia wracały i towarzyszył im ból przeszłości i gorzkie łzy.

 

C.D.N