· 

Nierówny pojedynek #3 (wyzwanie) - koniec

Bestii nie spodobało się to, że ktoś wspina się po jej ciele, nie było to łatwe przesuwałem się centymetr po centymetrze, uczepiony jedynie przednimi łapami ponieważ powierzchnia była zbyt cienka i po prostu tylne łapy nie miały tyle miejsca. Rzucała ona tym ogonem na lewo i prawo usiłując mnie zrzucić lecz nie zamierzałem się jej puścić. Uderzała mną po ścianach jak i lodowych kolcach z boku jaskiń, na dodatek jej wypustki na ogonie wbijały mi się w brzuch i bez problemu przecinały skórę. Kończyny piersiowe już mi cierpły od ciągłego trzymania się kurczowo ruchomej powierzchni. Odruchowo skrzydła ułożyłem w pozycję obronną kręgosłupa, wszystko aby się bronić. Wiedziałem, że puszczenie się jest o wiele bardziej oczywistym i pewnym samobójstwem niż trzymanie się i wykonywanie wysiłku ponad wilcze siły. Katorga wspinania opłaciła się po chwili mogłem już powoli opierać nogi na bestii co kolosalnie mi ulżyło. Jej ogon lecz ani na sekundę nie stanął w miejscu machając min na wszystkie strony raniła siebie i mnie jednak ja to odczuwałem o niebo bardziej, skrzydła a raczej to co z nich zostało zwisały bezwładnie w dół połamane, nabite lodem jak i całe czerwone od sączącej się ciepłej i świeżej krwi. Nagle bestia odwróciła łeb i zaczęła atakować zębami, na szczęście byłem poza jej zasięgiem a ona sama szybko zrezygnowała najwidoczniej kąt około stu pięćdziesięciu stopni sprawił jej niemały ból. 

 

,, Cholera ona się ze mną nie cacka ja też z nią nie powinienem" pomyślałem sobie to aby choć minimalnie zagrzać się do wali o swoje być albo nie być. W tym właśnie momencie przygotowałem się i skoczyłem jak najdalej moje siły mi pozwalały, chwyciłem się jej pazurami i kłami, wszystkim co dawało mi jakąkolwiek przyczepność, na szczęście zęby zahaczyły się solidnie o delikatnie wystające łuski. Nie miałem innej opcji niż wspinanie się dalej i uważanie na ogon aby mnie przypadkiem nie zabił. Zrobiłem dwa małe kroki lecz stwierdziłem, że to nie ma większego sensu, gdyż ta część ciała była na tyle ruchoma, że od razu się zsuwał pomimo wbitych z resztą na pół zerwanych pazurów. Spiąłem się w sobie stanąłem na cztery łapy i pobiegłem ku głowie agresora, głupota istna choć dopóki nie dobiegłem do szyi szło nawet dobrze,jednak szyja była o wiele smuklejsza i ruchoma od kłody zwierza. Postanowiłem wykonać decydujący skok jeżeli mi się uda będę na łbie jeżeli nie spadnę i zostanę jego ofiarą. Podbiegłem jeszcze kawałek i skoczyłem. Szczerze... był to dobry ruch stało to się tak szybko, że ona nawet się nie zorientowała kiedy wylądowałem na jej łbie zahaczyłem się kłami i poniekąd pazurami, ogon zwisał swobodnie na jedno z jego oczu.  Teraz wystraszyło dostać się pod brzuch i znaleźć tętnice, wszystko szło no powiedzmy, że jak przez masło. Trzymałem  się jakoś na łbie którym bestia wymachiwała na wszystkie strony bo się mnie pozbyć. Wtedy niespodziewanie bestia wyrzuciła mnie wysoko w powietrze tak, że uderzyłem w sufit a ogromne stalaktyty aż się zatrzęsły. Nie miałem jak zrobić uniku bestia chwyciła mnie a ja znalazłem się w jednej chwili jamie ustnej trzymając się jednego odstającego kła. Wijący się język znacznie utrudniał mi walkę o moje życie.  Musiałem szybko coś wymyślić inaczej prędzej czy później łapy m nie wytrzymają albo język sam mnie udusi.  

 

,, Myśl,myśl szybciej jeżeli ci życie miłe" - Nurtowałem się tym zdaniem - ,,Stalaktyty!!" - wtedy już dokładnie wiedziałem co muszę zrobić aby mieć choć cień szans na dalsze przeżycie. 

 

Oby tylko moje ciało mnie nie zawiodło to było by najgorsze co mogło by mnie spotkać. Rozejrzałem się po paszczy stwora, czekając tylko na odpowiedni moment szykowałem się do skoku. Język się cofnął to był dla mnie znak do skoku na podniebienie. Po akrobacji uczepiłem się miękkiego mięsa wszystkim co miałem pazurami z wszystkich czterech łap jak i wgryzłem się kłami najgłębiej jak to było możliwe, poczułem smak świeżej,ciepłej, lepkiej krwi. Po uczepieniu się czułem olbrzymie wstrząsy jak cały Dracon skacze i wierzga z bólu, obija się o ściany sam się przy tym krzywdząc jednak nie o to mi chodziło. Musiałem zrobić ostateczne kroki, które były chyba ostatnim jeżeli to się nie uda trafię do przełyku a zaraz potem prosto do żołądka z stężonym kwasem chlorowodorowym który niesie ból i ulgę śmierci niestety bolesnej śmierci. Z chwilą zawahania jednak odbiłem się od ,,ściany" i wylądowałem na języku. Szczerze był mniej śliski niż się spodziewałem.  Wbiłem w sumie już tępe pazury i zsuwałem się powoli ku dołowi tnąc skórę języka. Bestia skakała i wierzgała, miałem nawet złudzenie, że odbijała się od sufitu. Liczyłem tylko na jeden odgłos do końca mojego czasu. Powoli zaczynałem panikować tylne łapy wpadały mi już w śliskie ściany dalszej części układu pokarmowego, skacząca bestia nie ułatwiała mi walki o przetrwanie. Nagle wtedy usłyszałem to głośny i doniosły trzask i to nie jeden.  Po nich nastąpiła cała seria wielkich turbulencji które bez problemu można odczytać a mianowicie ,,ostrza wbiły się w stwora". Nastąpiła chwila ciszy, gdy bestia padła z hukiem na skutą lodem powierzchnię, jednak jeszcze żyła jej oddech wciąż targał mym futrem na lewo i prawo. Bez zastanowienia wybiegłem uradowany z lekko otwartej paszczy i odbiegłem na bezpieczną odległość, cały mokry od śliny i przesiąknięty krwią. Przed moimi oczyma pojawił się widok leżącej bestii nabitej lodowymi kołkami, naliczyłem może z 20 jak nie więcej, ich moc bez problemu zabiła by niedźwiedzia. Szczerze chciałem ukrócić jego męki a zarazem upewnić się, że już nie wstanie. Podbiegłem do niego, niestety moja głupota nie zna granic nie uważałem na ogon, który trafił mnie a jego moc odrzuciła w ciało na pół martwego potwora. Bez namysłu od razu zacząłem kopać w nim szukając tętnicy, kopałem i kopałem potwór rzucał ogonem i łbem jednak byłem w jego martwym punkcie. W tedy właśnie odkopałem tętnicę główną i od razu ją przeciąłem. Posoka wytrysnęła mi prosto w pysk, a ciśnienie odepchnęło mnie na znaczną odległość. Mała dziurka w aorcie rozerwała się a czerwona ciecz szybko pokryła znaczną część podłogi. Usłyszałem w tej chwili ostatni ryk Dracona po czym skonał. Stałem struchlały nie mogłem uwierzyć, że to zrobiłem. Sam, samiusieńki jak palec pokonałem bestię zabijającą smoki. Stałem tak dobre pięć minut patrząc czego dokonałem i nadal nie dowierzałem. Adrenalina zeszła z mojego organizmu  i zacząłem czuć ból, ogromny ból, który rozłożył mnie w kilka sekund. Zostałem przez niego zmuszony położyć się i odreagować. Wiedziałem, że teraz mogę już w spokoju odejść wiedząc ze Dracon już nie żyje. Robiło się coraz zimniej.

 

- Pomocy... - resztkami sił wydobyłem z siebie to jedno słowo, bez nadziei jakiegokolwiek odwetu

 

Po tym słowie stanął przede mną basior  w uszach cicho szumiała mi woda jakby dźwięk oceanu, przyniosło mi to ukojenie jakiego mi brakowało a tętno się uspokoiło.

 

- No chyba nie myślałeś przyjacielu, że pozwolę ci tu umrzeć. Ale szczerze tego to się nie spodziewałem po tobie. - rzekł basior a w głosie było słychać nutę śmiechu

Usiadłem pomimo bólu, by spojrzeć mu w jego lazurowe oczy. Gdy tylko obróciłem wzrok ku niemu zobaczyłem ciepły lecz subtelny uśmiech.

- I co teraz? Wypadało by stąd uciec a nie będziemy siedzieć tu jak sardynki w puszcze - zażartował sobie wilk po czym podszedł do mnie i swoje skrzydło wsunął pod mój brzuch. Podniósł je trochę aby moje łapy dotykały lekko podłoża.Spojrzałem raz jeszcze na truchło bestii które leżało pod wyjściem. 

- Przynajmniej na coś się przyda co nie Arelionie? - odparł żwawo  basior powoli wspinając się na zwłoki kierując się do wyjścia.

- Tak masz rację choć z niego schody dobre. - błyskawicznie zareagowałem na

wypowiedź basiora.

 Szliśmy tak w ciszy ku wyjściu z lodowej jaskini już nawet było widać krwisto czerwone odblaski wschodzącego zimowego słońca. 

- Już prawie jesteśmy.- stwierdził basior w tym samym czasie spojrzał na mnie a jego spojrzenie przeniknęło mnie na wylot. Oczy skupione na pomocy mi a zarazem było coś w nich takiego, że od razu znikały wszystkie wątpliwości i natarczywe pytania.

Nie odpowiedziałem mu nie wiedziałem nawet czy miałem. 

- Oto jesteśmy. - basior wesoło dodał 

Mnie natomiast chwilowo oślepiła jasność słońca i promieni odbijających się w śniegu, jednak w jaskini panował półmrok a tu takie natężenie. 

- Do mojej jaskini jest daleka droga nie chcę byś się tak musiał męczyć przeze mnie. - Powiedziałem mu to i sturlałem się z jego skrzydła

- Poczekam aż ktoś tędy przejdzie, prędzej czy później to nastąpi - optymistycznie powiedziałem wilkowi mój pomysł. Choć szczerze nie bardzo mi się podobał, nie chciałem być dla niego wielkim problemem.

- Nie ma mowy żebym cię tu zostawił, twój stan jest bardzo poważny. - W tym zdaniu wypowiedzianym przez niego nie było słychać tej charakterystycznej nuty optymizmu.

Ja się położyłem, myślałem że zrozumie przekaz lecz on Położył się tuż koło mnie.

- Tak szybko się mnie nie pozbędziesz - z uśmiechem na pysku odparł mi 

- No dobrze skoro już chcesz to czekajmy razem. - powiedziałem.

 

Wtedy zacząłem się zastanawiać skąd on zna moje imię nie pamiętam, żebym kiedykolwiek się mu przedstawiał ani tym bardziej abym mówił mu moją ksywkę. Skąd on wiedział, że potrzebuję pomocy i też skąd on zawsze wiedział przez całe moje życie co mi powiedzieć. Pytania i wątpliwości rosły coraz bardziej. W sumie uratował mnie a ja nawet nie znam jego imienia. Basior leżał i patrzył w słońce.

 

- Mam do ciebie sprawę. - powiedziałem do niego 

- Co się stało? - zwrócił wzrok ku mnie

- Skąd wiedziałeś, że tam jestem i w jakim stanie jestem a w szczególności kim jestem? Jak masz na imię kim jesteś? Czemu i jak zawsze mi pomagałeś i doradzałeś?? - pytania opuściły moją głowę z wielką ulgą.

- No cóż myślałem, że się domyślisz. Jestem Neptun, śmieszne nie? A co do reszty pytań kiedyś ci odpowiem obiecuję dobra? - mówił to z takim spokojem jakim chyba nikt inny by nie umiał mówić

 

Mnie natomiast wmurowała to odpowiedź, byłem na siebie bardzo zły i sobą zawiedziony, że nie umiem rozróżnić tak ważnego wilka w mojej wierze

 

- Przepraszam, nie poznałem mam nadzieję że mi wybaczysz to niedopatrzenie- od razu położyłem przed nim głowę oddając mu cześć

- Weź przestań, wcale za nic nie musisz przepraszać wiesz? Nic się nie stało każdy popełnia wpadki - wesoło odparł kładąc łeb tuż przy moim

- Jesteśmy przecież przyjaciółmi no nie?-zapytał bóg

- My? W jaki niby sposób? - zapytałem się go

-  No cóż zawsze mi odpowiadałeś i słyszałeś co mówię. Nie raz byłem przy tobie a ty przy mnie choć nawet tego nie wiesz,  ile razy słyszałeś szum wody przed pójściem spać? Ile razy odnajdywałeś odpowiedzi na pytania sam od razu? - zapytał się mnie z wyjątkowo przekonującym tonem

- Racja... Ty często byłeś koło mnie teraz już wiem, że to ty byłeś. Czyli naprawdę nimi jesteśmy, jesteśmy przyjaciółmi.- zamyślony mu odpowiedziałem

- No widzisz, o ktoś po ciebie idzie na mnie już czas, trzymaj się i zdrowiej szybko dobrze? - wstał 

- dobrze obiecuję - powiedziałem pełen nadziei w głosie lecz i radości, że ktoś idzie

- Żegnaj - po tych słowach pobiegł przed siebie i zniknął w gęstej mgle która tak szybko jak się pojawiła tak szybko znikła

Natomiast podbiegła do mnie Alessa:

- Co ci się stało dlaczego jesteś cały we krwi i co to był za wilk? - pełno pytań lecz i troska w głosie

- Spokojnie, idź do jaskini na samo dno a będziesz wiedzieć. - powiedziałem do niej ze spokojem

Alfa poszła w dół jaskini lecz tak szybko jak zniknęła za najbliższym zakrętem tak szybko wróciła ze zdziwieniem na pysku 

- Ty to zrobiłeś SAM zupełnie SAM? - jak szło zauważyć nie dowierzała co nie było dziwne sam do końca w to nie wierzyłem

- Tak nie wiem do końca jak ale udało mi się choć byłem blisko, aż za blisko śmierci - powiedziałem z dumą w głosie

 

Alessa pomogła mi wstać.

 

- A kto to był? Z daleka nie byłam wstanie poznać, ktoś z naszych? - zapytała alfa

- Można tak to nazwać, że z naszych to był Neptun. Pomógł mi się stamtąd wydostać, gdyby nie on pewnie leżał bym w krwi i zamarzał - powiedziałem Alfie stwierdzając suche fakty.

 

Alessa nic nie odpowiedziała za to pomogła mi dojść do jaskini Telishy, dobrze wiedzieliśmy kto jak kto ale tylko ona jest w stanie mi pomóc jako nasz uzdrowiciel. Podczas tej drogi Alessa co parę metrów na mnie zerkała, upewniała się pewnie czy żyje lub czy nie zemdlałem. Dochodziliśmy do jej nory, Lisha natomiast wybiegła nam na przywitanie. Przywitała się z Alessą, natomiast gdy mnie zobaczyła a w szczególności moje rany stanęła nieruchomo i nie dowierzała, co u niej nie było w zwyczaju.

 

Usłyszałem tylko pytanie czy znów mnie dziki poturbowały po czym straciłem przytomność. Gdy się ocknąłem była koło mnie Lisha i robiła swoje najlepiej jak umiała.