Siedziałem biernie na polanie i z braku jakiegokolwiek zajęcia dłubałem pazurami w ziemi tworząc dziecinnie wyglądające rysuneczki. Krótko o moich umiejętnościach manualnych. Takie nudy szybko mi doskwierają. Tak więc uniosłem z ziemi swoje wilcze cielsko i zamierzałem gdzieś się przespacerować... wiem, pójdę do puszczy życzeń! Postawiłem kilka kroków w tamtym kierunku jednak natychmiast się cofnąłem. Postawiłem łapy na moich ,,arcydziełach" i zamazałem je. To tak na wszelki wypadek, gdyby ktoś miał to później oglądać. Gdy upewniłem się, że moja twórczość przepadła, udałem się do puszczy życzeń. To miejsce tętni energią życiową i ma piękną aurę. Postanowiłem, że pomedytuje i podszkolę swoje umiejętności magiczne. Okoliczności były jak najbardziej sprzyjające. Cień, zapach lasu, śpiew ptaków i co najważniejsze: spokój. Gdy już miałem oddać się medytacji, poczułem słaby zapach krwi. Jak zwykle, ciekawość wygrała i zacząłem węszyć. Kilkanaście metrów dalej leżało mocno ranne szczenię lisa. Zapewne zajęła się nim jakaś kuna lub bardziej wyrośnięta sowa. Nie powiem, żal mi się go zrobiło. Żadna tak młoda istota nie powinna tracić nadziei na życie. A ja przy okazji podszkolę się w uzdrowicielstwie. Powoli podszedłem do malca. Byłem zaskoczony jego brakiem reakcji. Widać było, że walczył z oddechem i miałem niewiele czasu. Przednią łapę oparłem na jego czole, zamknąłem oczy i wprowadziłem się w stan letargu. Chwile później już wydziałem jego aurę. Miała kolor żółty i była mocno postrzępiona. Zacząłem zalepiać te ubytki korzystając ze swojej energii witalnej. Każda dziura w aurze była w rzeczywistości jedną z ran na tym młodym ciałku. Kiedy ktoś zaleczy ubytek aury, rana znika bez śladu. Leczenie poszło zaskakująco szybko, ciągle udoskonalam swoje moce i je rozwijam. Wzmocniłem jeszcze aurę liska i wyszedłem ze stanu letargu. Był całkiem zdrowy a jego futerko połyskiwało. Przez moment patrzył jakby zdezorientowany a jak tylko zdał sobie sprawę z mojej obecności, zwiał w popłochu. Zadowolony ze swojego dzieła, wróciłem na dawne miejsce odpoczynku. Nie miałem jednak ochoty na medytacje, wolałem poćwiczyć moce ognia. Wyszeptałem krótkie zaklęcie i przede mną pojawiła się się kula ognia. Za pomocą kolejnych czarów zmieniłem ją w falujące w powietrzu płomyki, które wyglądały trochę jak zorze polarne, tylko że w innych kolorach. Teraz mogłem kontrolować je za pomocą myśli. Na mój znak wystrzeliły w górę omijając slalomem gałęzie drzew. Doskonale panowałem nad swoim ogniem, nie było możliwości podpalenia czegokolwiek. Takie ogniste strzały prezentowały się pięknie jednak były strasznie niebezpieczne, gdybym nacelował je w kogoś, przeszyłyby nieszczęśnika i podpaliłyby go. Straszna broń. Podczas tych moich ćwiczeń pojawił się znikąd Ignis, bożek ognia.
-Ignisie! Witaj, jak dobrze widzieć swojego patrona.
- Witaj, witaj. Ciebie również miło widzieć a w szczególności to latające cudeńko. Imponujące.
Niewielki basior uśmiechnął się szczerze i zamerdał ogonem. Bardzo ucieszyłem się z tego, że bożek zwrócił uwagę na moje popisy. Bardzo długo zajęła mi nauka tego i wreszcie ktoś to docenił.
- Dziękuję ci Ignisie, miło słyszeć.
- Zobaczmy jak poradzisz sobie z tym.
Powiedział, a następnie stworzył kulę ognia, którą rzucił w moim kierunku. Odbiłem pocisk i w ten sposób rozpoczęła się zabawa w najlepsze. Popisy płomieniami, rzucanie kul ognia, zaklęcia i spektakularne efekty. Krótko mówiąc, świetna rozrywka. No, do momentu, w którym bożek zamienił pobliski krzak w jeden, wielki płomień. I wtedy zaczęły się kłopoty. Zajęło się kilka pobliskich drzew a sprawca zamieszania zniknął bez śladu.
~Sytuacja jest zła, naprawdę zła!~
Pomyślałem i przestąpiłem do gaszenia ognia za pomocą magii. Ostatecznie udało mi się to po kilku minutach, jednak w tym czasie zdążyło się spalić kilka pobliskich drzew i krzewów a po środku tej masakry stałem ja, sam. Zauważyłem, że pośrodku zwęglonego pnia wielkiego drzewa otwarło się jakieś przejście z którego dobiegało zielone światło, jednak nie to było teraz moim problemem.
~To naprawdę wygląda jakbym to ja zrobił, jak ja się z tego wytłumaczę!~
Wiedziałem, że prędzej czy później będę musiał się z tego wytłumaczyć jednak nie przypuszczałem, że tak szybko. Usłyszałem za sobą kroki więc się odwróciłem. Gorzej być nie może. Kilka kroków ode mnie stała ciemnoszara wadera z długą grzywką opadającą na jedno oko i naprawdę surowym i karcącym spojrzeniem. Alessa, we własnej osobie. Widać, że czekała na wyjaśnienia. Nie chciałem jej skłamać, ale zabrakło mi nagle języka w gębie. No to wpadłem jak śliwka w kompot. Muszę powiedzieć prawdę, chociaż wszystkie dowody wskazują na mnie...
-Alfo, to nie tak jak myślisz. To był Ignis, na pewno przez przypadek, przysięgam.
Powiedziałem kuląc ogon pod siebie w geście pokory. Jeszcze tylko tego mi brakowało...
c.d.n
<Alesso?>