Pozostały mi dwie opcje albo go pokonam teraz, albo poczekam, aż się obudzi i mnie zje. No cóż, decyzja była raczej jasna. Zacząłem, obchodzić stwora minąłem ogon, tułowie, szyję, przyglądałem się dokładnie łuskom, jak i wypustką na ogonie i grzbiecie. Wszystko tak się błyszczały bez problemu, mogłem się w nich przejrzeć. Doszedłem do rogów, ogromne rogi, ostro zakończone, bez problemu przebiłyby one wilka na wylot. Ze schowanej głowy wylatywał tylko lodowaty dym barwy niebieskawej. Nie mam szans go zabić, jest zbyt potężny i ogromny, postanowiłem się wycofać i poszukać innego wyjścia lub chociaż próbować wspiąć się po gładkiej tafli lodu. Niestety, odchodząc usłyszałem ostry i donośny huk z góry. Nie miałem zielonego pojęcia co to było, przez to bestia cicho zaryczała i się przebudziła. Najpierw rozprostował, on szyje, otworzył on pysk, ziewnął, jego oddech oblodził część skał przed nim. Otworzył on swoje głęboko niebieskie oczy. Wstał on od razu, po czym przeciągnął się jak pies. Ja natomiast powoli wycofywałem się w najbliższy narożnik nie spuszczając wzroku z niego, poczułem już ścianę, nie mogłem się dalej cofać. On natomiast zaspany przeciągnął się i rozglądał się po pomieszczeniu. Ja cicho miałem nadzieję, że mnie nie zauważy. Kilka razy jego ogon prawie mnie uderzył, gdy chciałem zmienić pozycje, bo zauważyłem lepszą kryjówkę idąc powoli i bezszelestnie byłem już prawie na miejscu, gdy zostałem uderzony przez ogromny ogon. Już wtedy wiedziałem, że nie uda mi się schować. Zamarłem a bestia spojrzał na mnie i donośnie zaryczała. Spanikowałem i rzuciłem się do ucieczki on ruszył za mną i pogoń, a raczej po prostu ruszył się z miejsca. Nie zostało mi nic innego jak walka. Bestia zaczęła ziać lodem na lewo i prawo, wykonywałem uniki jednak jeden odłamek wbił mi się w plecy. Ból był ogromny czułem jak zimne ostrze roztapiało się w mięśniach a płyn mieszał się z krwią. Wykonałem ostry skręt w lewo, unikając łba z ostrymi jak noże zębami i uczepiłem się ogona.