· 

Pamiętnik Anielskiej Duszy – O miłości, która straciła swój sens…|Część 4|

Wszystkich okłamuję... Przyjaciół, rodzinę, bliskich. Nie potrafię z tym walczyć. To silniejsze ode mnie. Przed oczami mam tylko jego obraz, w uszach słyszę tylko jego głos, a na swoim futrze tylko jego dotyk. Nie powinnam tego czuć, nie powinnam była się w nim zakochiwać. To jest zakazana miłość, ale w tym przypadku nikt mi nie przeszkodzi. Kocham go i tak już zostanie. Będziemy razem i jeżeli ktoś będzie próbował nas rozdzielić to mocno tego pożałuje - już ja to przypilnuję!

 

~.~.~.~.~.~.~.~.~.~.~.~.~.~.~.~.~.~.~.~.~.~.~.~

 

Zaciekawiona ruszyłam w las, a cichy strumyk przez który przechodziłam grał mi melodię w uszach.  Słuchałam jak cicho uderza o brzeg swoimi potężnymi falami. Kiedyś mama opowiadała mi, że jak była młodym szczenięciem to często uciekała nad wodę, mocząc łapy w lodowatej cieczy pomimo zakazu swoich rodziców. Dodała też, że nad wodą spotykali się jej przodkowie i czasami opowiadali jej historię i rozmawiali z nią, widziała ich postury mieszające się z mgłą. Wierzyłam jej, bo była wyjątkową waderą, była dla mnie bardzo ważną osobą i mówiła to tak przekonywująco, że to byłoby dziwne gdyby kłamała. Brakowało mi jej przy sobie, ciepła i dotyku jej grubego, złotego futra i spojrzenia ciepłych, głębokich niebieskich oczu. Wiedziałam jednak, że spogląda na mnie i jest dumna z tego co robię w życiu.

 

Zamyślona zaczęłam sobie nucić pod nosem, kołysząc się z wiatrem. Napawałam się chwilą, było mi bardzo ciepło na sercu. Przysiadłam na trawie, nie przestając śpiewać. Zapomniałam zupełnie, że jestem sama i, że było mi źle. Zapomniałam po co tutaj przyszłam. Kompletnie zapomniałam, że odstraszam zwierzęta i mogę na siebie zrzucić wielkie niebezpieczeństwo gdyby znalazły mnie niegodziwe wilki albo niedźwiedzie. Nagle ktoś przysiadł obok mnie i czułam, że się do mnie uśmiecha i wyczuwałam, że jest skupiony na moim głosie.

 

- Masz piękny głos – komplementował mnie Bastion kiedy skończyłam pieśń. – Często tak śpiewasz  sama w lesie?

 

- Wiesz, w takich okolicznościach łatwo odlatuję do krainy marzeń. – Zaśmiałam się. – Czasem aż za daleko, to silniejsze ode mnie! Co tutaj robiłeś, nie mów, że ja cię tutaj przywlekłam?

 

- Poniekąd tak, bo nie mogłem się oprzeć aby nie usiąść obok ciebie i wsłuchać się w twój majestatyczny głos, ale w gruncie rzeczy szukam Retro. Miał już dawno wrócić do obozu, ale go nadal nie ma. Martwię się o niego, nie chciałbym aby coś mu się stało. Biorę za niego odpowiedzialność. Gdyby stała mu się jakakolwiek krzywda to nigdy bym sobie tego nie wybaczył.

 

- Jesteście sobie bardzo bliscy. – Zauważyłam, a on przytaknął głową. – Dlaczego tak bardzo się nim opiekujesz?

 

- Bo ktoś kiedyś tak samo opiekował się mną kiedy nikt inny nie chciał.               

 

I na taką odpowiedź oczekiwałam – pomyślałam. Przypomniało mi się po co tutaj się znalazłam i o co chciałam go zapytać. Przecież bardzo mi zależało na jego odpowiedzi, bo to on był jednym z głównych wymienionych wilków przez zastępcę alfy. Chciałam być w temacie, bo to już nie są zwykłe rozmowy pomiędzy alfą, a Ferrowem. To już są groźby! Nie mogłam pozwolić, aby rozmawiali o niestworzonych rzeczach, a potem w najgorszym przypadku je rozprowadzali po watasze.

 

- Mówisz o Shaitanie, prawda? – Próbowałam to powiedzieć dość naturalnym tonem.

 

- Skąd wiesz o Shaitanie?- odpowiedział szybko, ale nie wyczułam w nim ani grama zdezorientowania, ani niepokoju. – Od kogo?

 

- Usłyszałam dość nieciekawe słowa płynące z pewnych ust na wasz temat. - Wzdrygnął się kiedy to wypowiedziałam. – Przepraszam cię Bastionie, że tak naciskam, ale nie chcę aby obrażali kogoś kogo bardzo lubię.

 

- Nie wiedziałem, że aż tak bardzo mnie lubisz…

 

Zarumieniłam się w jednej chwili. Nie wiedziałam co mu odpowiedzieć, ale on wykorzystał to, że jestem przerażona i zbliżył swój pysk do mojego. Czułam jego oddech, gładzący moje krótkie futro pomiędzy oczami i spokojny wzrok, ilustrujący całą moją twarz. Po krótkiej chwili, która wydawała się trwać całą wieczność wyszeptał w moje ucho:

 

- Można powiedzieć, że tak samo, a nawet bardziej lubię ciebie.

 

Nie mogłam się nie uśmiechnąć.

 

- A wkraczając do tych poważniejszych tematów. – Wyprostował się, oddalając się ode mnie. – Co chciałabyś wiedzieć? Wiem, że nawet jeżeli nie udzielę ci odpowiedzi to ty prędzej czy później się o niej dowiesz. Wolałbym jednak abyś usłyszała prawdę z moich ust, bo wilki są różne i piszą inne scenariusze. Precyzują inaczej sytuacje.

 

Wzięłam głęboki acz niespokojny oddech.

 

- Kim był dla ciebie Shaitan? Dlaczego ty jak i on nie należycie już do watahy? – Moje pytanie były dość prywatne, ale musiałam o nie zapytać.

 

- Był tylko przyjacielem, opiekunem. Nie łączyła nas żadna krew, żadne kości, żadna więź. Nauczył mnie najważniejszych wartości w życiu, nauczył mnie mówić, chodzić. Wpajał mi to, co będzie mi potrzebne w życiu. Był z niego równy gość, wspaniały wilk, na którego zawsze mogłem liczyć. Nie rozumiałem, dlaczego wiele wilków go nie doceniało, a w szczególności Ferrow, który był zachłanny i za wszelką cenę chciał aby Shaitan nie należał już do tego stada. I nienawidził w szczególności mnie, bo jego wróg mnie w końcu wychował. Dlatego od dziecka byłem szkolony właśnie na nikczemnika – Zatrzymał się, starając dobrać słowa.- On nie chciał abym cierpiał, dlatego kazał mi uciec w głąb lasu. Nie pozwolił mi tutaj wracać, powiedział, że czeka tutaj na mnie niebezpieczeństwo. Pamiętam, że na chwilę wróciłem, ale to co wtedy usłyszałem słyszę do dzisiaj.

 

- Co usłyszałeś?

 

- Ferrow i Shaitan kłócili się, ale także usłyszałem dźwięki szarpaniny. Dotyczyło sprawy tragicznego porodu Ciemnej. Pierwszy wilk twierdził, że odnalazł szczątki trzech martwych szczeniąt, które miały ślady ugryzień i zadrapań wilka, dorosłego i masywnego wilka. Trop ewidentnie wskazywał na Shaitana, który nie miał wystarczających argumentów by się bronić. Bo argument „Nie zabiłbym szczeniąt waderze, którą kocham ponad życie” nie był zbytnio wystarczający. Ferrow dodał też, że Shaitan od zawsze chciał mojej śmierci i wyprowadził mnie w las tylko po to abym zginął śmiercią tragiczną. Mój dawny opiekun nie potrafił się wytłumaczyć. Wtedy poczułem się naprawdę zdradzony, moje serce pękło na pół.

 

Przygryzłam wargę. Nie takiej prawdy się spodziewałam, było mi przykro z jego powodu. Słyszał straszne rzeczy o osobie, którą doceniał i która go wychowała jak syna, a ona nawet nie próbowała się tłumaczyć z tego powodu. Olała jego uczucia. Mimo to nadal wierzyłam, że może być w tym garstka dobra i drugie dno. Musiałam mu udowodnić, że może się mylić co do niego, w końcu może Ferrow chciał załamania Bastiona?

 

- Nie chciałem go znać, dlatego nie interesowało mnie już co się z nim stanie. Mnie przyjęli do nikczemników i wyruszyliśmy w inne tereny, a on musiał się trochę nacierpieć. Gdy wróciłem po dwóch latach to dowiedziałem się, że już nie należy do watahy i praktycznie wszyscy chcą jego śmierci. Był cholernym wyrzutkiem, prawie jak ja – być może tak chciał jego los, aby poczuł się jak straceniec. A wiesz, dlaczego go już nie było w watasze? Ciemna nie żyła – odpowiedź jest banalnie prosta. Oskarżyli go o potrójne zabójstwo, bo dochodził do tego jeszcze jego własny brat.

 

- Czyli wychodzi na to, że Shaitan był zły i był mordercą – podsumowałam.

 

- Nie – syknął, ale potem opanował się. – Nigdy nie twierdziłem, że był zły. Na pewno miał jakiś powód aby to zrobić. Nie interesuje mnie już on, mam własne życie i własne problemy. Nigdy nie mógłbym skrzywdzić Retro tak, jak Shaitan niegdyś skrzywdził mnie.

 

Bez zamyślenia zbliżyłam się do niego, kładąc mu głowę na karku. Czułam jak szybko bije mu serce po tej historii. Chciałam mu pokazać, że ma moje wsparcie i zawsze będę starać się mu pomóc. O to mi przecież chodziło, prawda? Czułam do niego coś więcej, dlatego zależało mi na tym aby o tym wiedział.

 

- Jesteś anielicą – odrzekł po chwili, wtulając się w moją sierść.

 

Nie wiem ile czasu minęło zanim odłączyliśmy się od siebie. Patrzył na mnie jak nigdy wcześniej. Widoczniej zrozumiał co miałam mu do przekazania tym objęciem go. Czułam się szczęśliwa w jego obecności. Oboje mieliśmy trudną przeszłość, oboje tłumiliśmy w sobie obce emocje, ale  kiedy byliśmy obok siebie zapominaliśmy o niej i napawaliśmy tym co jest teraz, a nie tym co było kiedyś. Smutek na chwilę się przyćmił.

 

- Chcesz coś jeszcze wiedzieć? – Jego ton głosu był bardzo spokojny, dodałam mu otuchy. – Jestem otwarty na twoje pytania.

 

Pokiwałam głową.

 

- Pamiętam jak mówiłeś mi, że na czele ukrytego stada stoi wadera…

 

- Nie wiem do czego zmierzasz, ale to się robi trochę podejrzane. – Przerwał mi. – Wybacz, mów dalej.

 

- Moja alfa twierdzi, że na czele stoi nikt inny jak właśnie Shaitan i współpracujecie ze sobą. Mógłbyś to mi wytłumaczyć? Czuję się w tym wszystkim naprawdę zagubiona – westchnęłam.

 

- On? Nigdy – rzucił. – Jestem w stu procentach pewien, że to jest właśnie Reyley! Nie pomyliłbym z nią nikogo, jest zbyt odrażająca i ten odór zostaje w pamięci już na zawsze. Zachowuje się jak zwykły wilk, różniący się od niego tylko posiadaniem ukrytej mocy. Jest potężna, silna i dosyć tajemnicza, ale dawno ją odkryłem… Wyczułem na niej zapach pewnych wilków.

 

- Jakich? Nie mów, że wyczułeś u niej zapach Shaitana?

 

- Bingo. Dokładnie Ciemnej i Shaitana, ale wyczułem także zapach Ferrowa, nie wiem jakim cudem, ale mój węch tak mi powiedział. Rzadko się mylę w takich kwestiach, opanowałem to szkoląc się na wodza nikczemników. Nie będę ci tego tłumaczył jak to pozyskałem, bo już posiadasz genialny węch.

 

- Czy to może być jego ocalała córka? Czy on mógł zabrać ją na złą stronę, czy on może należeć tak samo do ukrytego stada? – zapytałam zdezorientowana.

 

- Oczywiście, że może. Ale na pewno nie stoi na jego czele – odpowiedział mi, zamyślając się. – Pod żadnym pozorem nie możesz się zbliżać do ukrytego stada, dobrze? Gdyby ci się coś stało to byłaby moja wina, w końcu ode mnie tego wszystkiego się dowiedziałaś. Są niebezpieczni, cała twoja wataha mogłaby zostać zniszczona, nie wolno wątpić w ich siłę. A ty jesteś dla mnie bardzo ważna, w sumie powtarzam się, ale…

 

Liznęłam go po policzku. Nie spodziewał się tego zupełnie.

 

- Nie będę, teraz nie będę. Obiecuję. Nie często dostaje się takie uwagi od samego przywódcy nikczemników… I to od takiego przekonywującego.

 

Oboje uśmiechnęliśmy się. Otworzył usta, w celu powiedzenia czegoś, ale nagle wyczułam obecność jakiegoś wilka, który mocno krwawi. Widoczniej nie zdziwił się moją obecnością, być może  to tylko dlatego, że był ranny. Wstaliśmy, odsuwając się od siebie jakby poraził nas prąd. Był on jeszcze młody jak na nikczemnika, miał może zaledwie półtora roku.

 

- Bastion…? – szepnął Retro, a po jego policzkach spływały łzy. – P-przepraszam…

 

- Co ci się stało, Retro? Gdzie ty byłeś, szukałem cię, obawiałem się o ciebie! – warknął, ale użył spokojnego tonu, dopasowanego do zaistniałej sytuacji.

 

- Przeszukiwałem las i wybiegłem trochę za daleko, bo usłyszałem płacz szczeniąt… Były mocno ranne, prawie się wykrwawiły! Nie mogłem pozwolić aby im się coś stało, dlatego złapałem jednego za kark, a drugiego położyłem sobie na grzbiecie. Ale wtedy coś mnie zwaliło z nóg… Ukryte stado… Oni chcieli mnie zabić! Zabić! – Wybuchnął płaczem, opadając na ziemię. Był bardzo słaby. – Chciałem tylko im pomóc, te szczeniaczki były takie biedne i bezbronne… Ta wadera się na mnie rzuciła, była okropna!

 

Bastion przeklął pod nosem i zaczął uderzać łapami agresywnie w drzewo.

 

- Jak udało ci się uciec, Retro? – zapytałam w obawie o młodego.

 

- Uratował mnie pewien basior, nie widziałem go, bo moje oczy były zalane krwią! Zabrał także te szczenięta, strasznie krzyczał w stronę tej bestii! – Szamotał się na ziemi z powodu bólu. – Był duży i masywny, tyle wiem!

 

Zbliżyłam się do niego i zaczęłam trącać go nosem. Musiałam mu pomóc, bo wkrótce się wykrwawi na śmierć! Nie interesowało mnie, że był nikczemnikiem. To też wilk, szczeniak, który potrzebuje czyjejś pomocy, bo umrze. Przekręciłam głowę w stronę Bastiona, a on pokiwał głową w potwierdzeniu, że pozwala mi działać.

 

Rozpędziłam się w stronę watahy w poszukiwaniu Jeanette. Tylko ona mogłaby mi pomóc! Nikt inny nie wiedział o moim sekrecie i nikt inny nie chciałby pomóc  nikczemnikowi. Wbiegłam do jaskini medyków, trochę zbudzając chorych. Zastałam nam Sevrie, siostrę mojej przyjaciółki – także medyczkę, która porządkowała leki. Przelękła się, kiedy z impetem wpadłam do jej jaskini. Od razu wiedziała po co przychodzę, bo często tutaj przychodziłam aby porozmawiać z Jeanette. Dowiedziałam się szybko, że jej tu nie ma, bo poszła zbierać zioła i prędko nie wróci. Gdy zapytałam zniecierpliwiona czy ona może ze mną pójść, odpowiedziała niestety przecząco, bo jest zajęta -  jeden szczeniak dostał zielony kaszel i musi go uleczyć.

 

Nie wiedziałam co mam zrobić. Pytałam się jej szybko w jaki sposób zatamować krwawienie, ale głos mi się załamywał. Spojrzała na mnie z niepokojem w oczach i próbowała mi coś wytłumaczyć, ale nic nie zrozumiałam. W tym samym momencie podeszła do mnie Konwalia, ocierając się o mój bok. Położyła swój ogon na moim grzbiecie.

 

- Englie, poszukujesz medyczki, prawda? Znam się na tym. Wyczuwam, że ktoś potrzebuje pomocy, bo strasznie krzyczysz na temat krwi. Prowadź do rannego, zrobię wszystko co w mojej mocy aby pomóc! – Zgodziłam się, a ona zabrała najpotrzebniejsze rzeczy, następnie zaprowadziłam ją w stronę polany.

 

Byłam trochę przerażona faktem, że idzie ze mną Konwalia, z którą mam raczej neutralne stosunki. Nie znam jej podejścia do nikczemników, nie wiedziałam czy poradzi sobie z takimi ranami. Milczałyśmy przez całą drogę, a kiedy już dotarłyśmy spojrzała z niedowierzaniem w stronę Bastiona, ale po chwili uśmiechnęła się radośnie.

 

- Konwalia – powiedział Bastion, wskazując na sparaliżowanego Retro. – Pomożesz mu?

 

- Oczywiście, Bastionie. Zrobię co tylko się da.

 

Na chwilę zbliżyła się do basiora i przejechała swoim policzkiem o jego, w geście przyjaźni. Nie wiedziałam co powiedzieć. Musieli się dobrze dogadywać! Muszę przyznać, że czułam się zazdrosna kiedy zrobili ten gest. Nie znałam ich relacji, ale czułam w głębi serca, że są naprawdę ze sobą związani. Potem położyła medyczne narzędzia i zioła obok jęczącego i skręcającego się z bólu młodego wilka. Zaczęła go bandażować i nakładać maści oraz zioła, robiła to prawie tak samo jak Jeanette. Miała do tego głowę, była czuła i miała sprawną łapę.

 

Niby nie miałam pokazywać, że znam Bastiona i darzę go dużym szacunkiem, ale przybliżyłam się do niego i zatopiłam nos w jego sierści. Nie mogłam patrzeć jak szczeniak cierpi, chciał przecież dobrze. Próbował ocalić szczeniaki, ale los się od niego odwrócił. Wiedziałam w tej chwili, że musiała zaatakować go rozszalała Reyley. Ale kto go ocalił przed nią?

 

- Wszystko będzie dobrze – odparł do mnie, ale on też drżał. – Jest w tym bardzo dobra, musimy jej zaufać.

 

 

 

CDN